Mój blog ma rok!!!
To będzie podsumowanie takie tradycyjne, jak na blogerkę przystało. Wiele blogów publikuje tego typu analizy pod koniec roku kalendarzowego, mój blog jednak powstał dokładnie rok temu w Gdańsku, tuż po szkoleniu „Kobieta niezależna”. Od tamtej pory ukazało się:* 81 artykułów, z tym 82 😊
* 9 odcinków podcastów…i to nie koniec😊
*5 wyzwań
* 5 wywiadów z cudownymi, inspirującymi kobietami.
Najważniejszą częścią istnienia każdego bloga są czytelnicy, bez nich nie byłoby sensu pisać i publikować czegokolwiek. Przez cały ten czas :
*odwiedziło go 2042 użytkowników
*zanotowano aż 9313 odsłon różnych artykułów,
Największą popularnością cieszyły się i do tej pory cieszą:
1. „Niezależność równa się wolność”, który możecie znaleźć tutaj
2. „O sporcie, kwiatkach i kosmetykach”, znajduje się tutaj
3. „ Jak sobie pomóc z koronastrachem”, i on jest tu
Jak same widzicie tematy różne i różne przyciągają czytelniczki. Dużym zainteresowaniem objęłyście wywiady. To było dla mnie ogromne wyzwanie. Tak jak pisanie towarzyszyło mi od lat, tak wywiady były czymś nowym. Każdy inny i każdy cenny, każdy w innej formie i w innych okolicznościach. Zarówno Magda, Anika, Basia, Kasia i Justyna dały tak wiele z siebie w każdym zdaniu, że czytelniczki bloga na pewno skorzystały z ich wiedzy i przekazu. Świadczyć o tym mogą ciepłe słowa w komentarzach pod wywiadami. Z ogromnymi emocjami wspominam rozmowę z Basią, autorką książki „Osobista wojna”. Ostatnią przed wybuchem pandemii, w bliskim mojemu sercu, Wrocławiu, a także dwa, które opracowałam, kiedy świat zatrzymał się i wszyscy zostaliśmy zamknięci w domach. Na szczęście moc internetu i telefonu nie pozwoliła zatrzymać relacji międzyludzkich, odważę się nawet stwierdzić, że je wzmocniła.
Tematy kobiece, tak bardzo mi bliskie spowodowały, że utworzyłam grupę na facebooku o tej samej nazwie co blog, aby tam komunikować się z dziewczynami z całego świata. Wymieniać doświadczeniami, spostrzeżeniami, tym co ważne, ale także śmieszne, wesołe i rozrywkowe. Dzięki tej grupie wiem, jak wiele jest wśród nas kobiet z pasją, dobrym serduchem, ale też problemami. Wiem, że lubicie kwiaty, książki, wyjazdy. Jedne pielęgnują swoja działkę z warzywnikiem, inne spełniają marzenia latając balonem. Jedne piszą książki, inne pomagają jako wolontariuszki. Jedne pracują na kilka etatów, żeby utrzymać siebie i dzieci, inne delektują się spokojnym życiem na emeryturze. To cudowne mieć z Wami taki kontakt.
Oprócz wiadomości na blogu, komentarzy na grupie i prywatnych informacji o waszym życiu, radościach i problemach widuję niektóre z was na co dzień, czując ogrom sympatii i wspólnego zrozumienia dla spraw kobiet. To wspaniałe. Wiem przecież, jak dużą trudność sprawia kobietom wejście na jakiś tekst w internecie, kliknięcie linku i jeszcze przeczytanie tekstu, składającego się z ponad 500 wyrazów. Nie każda podejmuje takie wyzwanie. Wam się udaje, nie….przepraszam, robicie to, bo chcecie, bo wiecie, jak wielki wpływ może mieć słowo pisane, szczególnie takie, które jest o nas samych. Nie zawsze się zgadzamy, niekiedy mamy odmienne zdanie, tak jak mamy odmienne doświadczenia, oczekiwania i wartości. Ale to jest właśnie tym co, wbrew pozorom, nas łączy. Jesteśmy inne, choć takie same. Blog się cały czas rozwija, choć ogrom wejść bardzo mnie zaskoczył. Ale właśnie z tego powodu, chcę, aby był jeszcze bardziej kobiecy, jeszcze bardziej dla Was. Bardzo Wam wszystkim dziękuję i…czekajcie na lepsze ! 😉
Jak kobieta odpoczywa w wakacje?
Ależ ciężki temat, bo czy ona w ogóle odpoczywać potrafi? Czym jest dla niej odpoczynek wakacyjny? Otóż, piszę te słowa siedząc na sopockim molo, zajadając się dorszem z frytkami i gapiąc w błękitną dal. Mój obiektywizm może być w tych warunkach kontrowersyjny. Kobiety, z tego co zauważyłam, spędzają w bardzo różny sposób swoje urlopy, wczasy, czy letnie weekendy. Czasem zaskakują nawet mnie, która z urlopu – do pracy, przez długie lata, wracała zmęczona jak koń po westernie. Dwójka małych dzieci, mąż jako dziecko trzecie, ciągle pełne torby, ciężkie butelki z napojami i nieodzowny parawan – symbol polskiego plażowicza. Mamo to, mamo tamto, mamo daj, mamo weź… aaaaaaaaaaaa!! Ratunku!! Kobieta tonie!!!
Na szczęście niewiele widzę tu takich kobiet, obwieszonych dzieciakami, bagażami i dmuchańcami ze straganu. Pojedyncze przypadki wzbudzają zainteresowanie wszystkich dookoła. Bo to widok porażający, taka umęczona kobieta z panem i władcą, kroczącym kilka kroków za nią, pilnującym swój plastikowy kubeł pełen złotego napoju. No, ktoś musi przecież pilnować. Jak to dobrze, że mam to za sobą. „Teraz to Ty dopiero masz wakacje co?” z uśmiechem na twarzy kwituje moje spostrzeżenia koleżanka, która jeszcze dzieci nie ma, męża również nie uraczyła i trudno jej czasem zrozumieć takie sytuacje. Ale tak, to prawda to są wakacje. Inaczej spędza je kobieta, która ma dzieci, inaczej ta, która nie ma, inaczej ta, która ma wspierającego męża, a inaczej ta, której mąż tylko w wakacjach towarzyszy. Są też kobiety, które spędzają swoje wakacje na wycieczkach zagranicznych, w tym roku Grecja górą, jak donoszą media, zwiedzając, plażując ze znajomymi lub samotnie. Ale są też takie, które cieszą się na urlop bo sobie chałupę wysprzątają, remont zrobią, albo gości będą przez tydzień przyjmować. I mimo mojej ironii i sarkazmu, żadnego z tych wakacyjnych pomysłów nie neguję, byleby był wymarzony i chciany, chciany – powtarzam, przez kobietę. Jeśli jest szczęśliwa, niechże sobie maluje i tapetuje. Jeśli jest szczęśliwa i uwielbia gościć rodzinę w swoim domu, niechaj tak spędza urlop. Zauważyłyście ważne słowo? „Szczęśliwa” – tak powinno się spędzać wakacje. W szczęściu. Można znaleźć je na działce, w przydomowym ogródku, w zaludnionym hotelu albo po prostu przed telewizorem. Masz do tego kobieto prawo!!! Nic nie musisz!!! No, przepraszam, musisz o tym pamiętać.
Ja potrzebuję np. ciszy i spokoju, potrzebuję przyrody, zabytków, aktywności. Lubię sobie wszystko zaplanować, co w dobie epidemii bardzo, ale to bardzo jest trudne. Lubię wakacje z bliskimi w bardzo okrojonym gronie. Potrzebuję oddechu, takiego dużego, który wystarczy mi na kilka miesięcy, tych „bezwyjazdowych”. I jestem wtedy szczęśliwa. W zależności od wieku, środków finansowych, sytuacji rodzinnej czy tak, jak w tym roku, epidemicznej, wakacje mogą wyglądać różnie. Ja kocham morze, Ty możesz kochać góry, ja lubię zabytkowe budynki, Ty możesz żyć w dziczy przez tydzień. To wszystko jest dla ludzi. Jeśli tylko w taki sposób odpoczywasz, ładujesz baterie i cieszysz, że ta chwila trwa.. i niech trwa. Ona jest Twoja bo na to zasługujesz. I takich chwil Tobie życzę, a teraz idę stanąć w kolejce, żeby kupić świderka… ależ jestem szczęśliwa 😊
Przyjaciółko moja
Siedząc na brzegu wanny, zastanawiałam się co tu się przed chwilą wydarzyło? Natychmiastowe zasłabniecie, nie wiadomo skąd, nie wiadomo na jak długo straciłam przytomność i ocknęłam się, zlana zimnym potem. Problemy z tarczycą, guzy jajników i stres ciągnący się latami, zdaje się odzywać również w ten sposób. W pustym mieszkaniu, opuszczona przez męża, z dala od syna, który układa sobie życie w Australii, pomyślałam o niej. O przyjaciółce, która zniknęła z mojego życia wraz z pojawieniem się tego mojego jedynego, ukochanego. Potem miałam pretensje do niej, że się nie odzywa, że zapomniała i że w ogóle ma wszystko gdzieś. Dziś żałuję, że nie wie o moich problemach i nie mogę poprosić jej o pomoc. To tylko fragment mojej rozmowy z jedną z kobiet, którą dzięki pandemii poznałam w necie. Te refleksje spowodowały krótką analizę przyjaźni, których doświadczyłam, które dotyczyły moich znajomych. Czy przyjaźń jest a potem kończy się z dnia na dzień i przemija, jak kolejna pora roku? Przyjaciółki mają to do siebie, że zwierzają się sobie nawzajem z najskrytszych nawet przemyśleń i wspierają w podejmowanych decyzjach. Kibicują w nowych działaniach, doradzają, są dla siebie jednym, wielkim motywatorem. Czy ja się mylę?
Tak mi się zawsze wydawało. Wspólnie spędzany czas, jakieś imprezy, wakacyjne wyjazdy, pożyczane ciuchy i farbowanie włosów jedną farbą. Tyle wspólnych chwil i zdarzeń łączy bratnie dusze. Jasne, że z wiekiem te przyjaźnie zmieniają swe oblicze. Nowa praca, studia, wyjazd gdzieś daleko od domu, małżeństwo, dzieci, nowe problemy. Czy taka młodzieńcza przyjaźń jest na to gotowa? Nikt przecież o nich wtedy nie myśli. Sama nie doświadczyłam przyjaźni, która „trwa całe życie”, nie wiem jak to jest. Jestem nawet ostrożna w definiowaniu tych znajomości, bo do słowa „przyjaźń” mam ogromny szacunek i nie macham nim na prawo i lewo. Na różnych etapach swojego życia miałam bliższe i dalsze znajomości, koleżanki, no… może przyjaciółki. Dziś dzwoniłam do kilku z nich, i wiecie co? Cieszę się że te relacje są nadal dobre, inne, ale dobre.
Czy warto? Oczywiście, że tak. Przyjaciółka to towarzyszka nie tylko pięknych i radosnych chwil, ale także tych trudnych, smutnych, czasem tragicznych. I w takich chwilach czasem będzie nam pomocna. Oczywiście, jeśli nie ma takiej konieczności to również trzeba to uszanować. Są bowiem kobiety, które swoje problemy rozwiązują w samotności. Myślę jednak, że człowiek jako istota stadna jest wręcz stworzony do rozwiazywania problemów z kimś bliskim obok. Z kimś, kto spojrzy na dany problem z innej perspektywy. Doradzi, odwiedzie od jakiegoś nie trafionego pomysłu, lub przyklaśnie, jeśli wpadniemy na genialny pomysł. Nie jesteśmy w stanie zaplanować sobie przyjaźni i tego jak będzie wyglądała przez lata, nie jesteśmy w stanie stosować złotych zasad, aby przetrwała. Ja wiem jedynie, że w relacji… każdej relacji najważniejszy jest drugi człowiek. Wiem, że aby być prawdziwym przyjacielem trzeba skupić się na drugim człowieku. Swoje interesy, korzyści, odsunąć na bok. Trudno o taka przyjaźń, ale jak się już pojawi warto dbać, żeby nie żałować niczego i żeby mieć do kogo zadzwonić siedząc na brzegu wanny.
A Tobie przyjaciółko moja za wszystko dziękuję 😉
Jestem szczęśliwa, czy jestem szczęściarą?
Zastanawiałaś się kiedyś co to jest szczęście? Jak wygląda szczęśliwa kobieta, jak się czuje? Myślisz pewnie, tak samo jak ja, że szczęśliwa kobieta ma na twarzy uśmiech. Otoczona jest uśmiechniętymi ludźmi. Nie rzadko ma przystojnego, majętnego męża i zawsze grzeczne i dobrze ubrane dzieci. To taki obrazek, który w czasopismach uderza szczególnie w te z nas, które na co dzień wyglądają z goła inaczej. A ich świat nie do końca jest taki radosny jak na tych fotografiach. Czy szczęśliwa kobieta jest bogata, ma kasę na spełnianie marzeń, kupuje sobie drogie, markowe ciuchy, ma szafę pełną butów, ustawionych w szeregu? Czy szczęśliwa kobieta podróżuje po świecie i stołuje w prestiżowych restauracjach, delektując się małymi porcjami na wielkich talerzach. Czujesz ten klimat? Oczywiście, że taka kobieta wydaje nam się być szczęśliwa. Od razu dopisujemy jej historię powstania tego szczęścia, jak to dostała majątek w spadku, albo wyrwała bogatego męża, lub po prostu wyrosła w takim domu i stąd to całe szczęście. Nikomu do głowy nawet nie przychodzi, że na to szczęście sama sobie zapracowała.
Pisząc ten artykuł zrozumiałam różnicę pomiędzy byciem szczęśliwą a byciem szczęściarą. Ot, taka zwykła literówka a jaką robi różnicę. Szczęściara to ta kobieta, której szczęście przytrafiło się w sposób nie planowany, spadło jak grom z jasnego nieba i w zasadzie nie miała na to wpływu. Na pierwszą myśl przychodzi mi pogoda, która może być sprawcą szczęścia. Kiedy pojechałam na dziesięć dni do Jastrzębiej Góry i przez cały ten czas słońce zachodziło tylko wieczorem to tak, byłam szczęściarą. Ciekawa jestem czy Ty uważasz, że świetna praca, wyrozumiały partner czy wygrana w loterii to też bycie szczęściarą? Chyba nie do końca, bo na wszystkie te „małe szczęścia” jakiś jednak wpływ mamy. A czym jest szczęście? Czy tylko chwilową euforią, radością, którą przeżywamy w środku? Oczywiście, że tak, choć to tylko takie jednorazowe i krótkotrwałe szczęście. Możemy być także szczęśliwe tak ogólnie, z całokształtu naszego życia, z tego co osiągnęłyśmy lub osiągamy. Dla każdej z nas rozmiar tego szczęścia również może być inny. Jedna będzie szczęśliwa bo urodziła zdrowe dziecko, inna bo ma dobrą pracę, a jeszcze inna będzie szczęśliwa bo po powrocie z Włoch nie zachorowała na covida ? Wiesz… myślę, że każda z nich teoretycznie ma powody do szczęścia. Pewnie Ty też je masz. Ja też, choć nie wszystkie dostrzegam. I to nie jest w porządku, żeby tego nie dostrzegać. Bo ani ten uśmiech ani ta szafa pełna butów nie musi być wyznacznikiem szczęścia. Będzie nim na pewno poczucie radości w sercu, samospełnienie, które towarzyszy wszystkim działaniom i sens bycia tu i teraz.
Mam koleżankę, która uważa się za szczęściarę bo dostała pracę na etacie w budżetówce i naprawdę często powtarza, że jest szczęściarą. Mam inną, której bank umorzył zaległe raty i odsetki, bo załapała się na jakąś tam ustawę. No a ja jestem szczęściarą, że zwiedziłam Wrocław zanim wirus zamknął nas w domach, bo o ile sam wyjazd zaplanowałam to epidemii już nie. Niektóre te „szczęścia” są troszkę przez nas reżyserowane a na inne nie mamy wpływu. Niektóre „szczęścia” powodują pewnego rodzaju spokój i stabilizację, tak jak ta praca w budżetówce, choć idzie za nią stres i obowiązki. „Szczęście” daje też ulgę, tak jak te umorzone raty, wreszcie szczęście daję zadowolenie z wyprawy do Wrocławia. Tak różne są oblicza szczęścia. W ciągu kilku ostatnich miesięcy podejmowałam różne rozmowy zarówno w realu jak i on line i powiem Ci szczerze, że bardzo rzadko wypowiadamy słowo szczęście. Tak, jakby spowszedniało, albo zmniejszyła się jego skala. Bo dziś to, co dawniej wydawało się nam być szczęściem uznajemy za coś normalnego. I sama dochodzę do wniosku, że trzeba baczniej się temu swojemu szczęściu przyjrzeć. Warto spojrzeć na swoje życie z perspektywy czasu lub też z takiej ogólnie pojętej perspektywy. Zadać sobie pytania czy ja jestem szczęśliwa? Czy jestem zdrowa? Czy mam wszystko, co jest mi do szczęścia potrzebne? Czy mogę być ze swojego życia zadowolona? Często bowiem nie doceniamy tego, co już mamy, co osiągnęłyśmy i jak daleko zaszłyśmy. Usiadłam wczoraj z moim ulubionym kubkiem kawy w ręku i spisałam w zeszycie swoje osiągnięcia, większe i mniejsze sukcesy. Nie skupiałam się na porażkach, błędach i potknięciach, wyparłam je z pamięci. W wiesz co, na końcu napisałam „tak, jestem szczęśliwa”, nie jestem szczęściarą , ale właśnie jestem szczęśliwa. Proponuję Ci zrobić to samo właśnie teraz w połowie roku, aby zobaczyć, że masz być z czego dumna i zadowolona. To zdecydowanie podbuduje Twoje ego i doda siły i motywacji na kolejne miesiące. Dużo szczęścia Ci życzę!
Wpadniesz do mnie na kawę?
To było jakieś….no, nie ważne, dawno to było. W czasach liceum, czyli dawno, kiedy to życie wymagało połączenia systemu nauki, zabawy i swoich pasji….a doba – taka krótka przecież. Przyszła mi z pomocą jakaś bliżej nie określona dusza, zaprawiona w kawowych bojach, która powiedziała „wypij kawę, nie zaśniesz”. Spróbowałam. Nie zasnęłam. Sypanka z mlekiem i toną cukru, dla złagodzenia gorzkiego smaku. „Jezu!!! Jak ludzie mogą to pić?!” – pomyślałam. Postanowiłam się nie poddawać i próbowałam dalej i dalej, aż zasmakowała. I poczułam się jak dorosła. Co to jest z nami, ludźmi, że wydaje nam się, że ktoś jest dorosły bo spożywa alkohol, pali papierosy i pije kawę? Zastanawiające. Kawa była wtedy dla mnie pobudzaczem, ratunkiem w stanach głębokiej senności i powiem szczerze, że skutecznym. To był mój pierwszy raz. Mało spektakularny, ale wiedziałam, że go zapamiętam. Takich momentów kawowych w mojej pamięci jest kilka. Jednym z nich była rezygnacja z cukru na rzecz pięknej figury, no bo przecież cukier nie jest wtedy wskazany. Zrezygnowałam więc z niego, ze słodyczy nie bardzo…. może to dlatego z tą figurą coś nie wyszło. Do dziś cukier w kawie to dla mnie profanacja. Wiem, że dla niektórych także mleko, śmietanka czy cokolwiek innego, zabielającego ten pobudzający napój. Pamiętam, jak w jednej firmie, w której miałam praktyki, któraś z pań wrzasnęła wniebogłosy, że nie mam jej mleka lać do kawy… bo to dla dzieciaków. Dżizas!!! Pomyślałam, od kiedy czarna, czy biała kawa jest wyznacznikiem dojrzałości, dorosłości, w ogóle czegoś?! Kawa to kawa. U mnie to zjawisko było raczej wyznacznikiem tego, że ktoś mleka zapomniał kupić i tyle.
Kolejnym etapem ewolucji mojej kawy była praca w pięknej cukierni, gdzie pierwszy raz w życiu robiłam własnoręcznie kawę z ekspresu ciśnieniowego. To było wow. Ten zapach, ten dźwięk dyszy. Mmmmmm, do dziś rozszerzają mi się nozdrza. Wspomniany etap ewolucji podobał mi się najbardziej, bo to był dla mnie wielki zachodni świat. Taka magiczna maszyna, która odsunęła w zapomnienie szklanki z metalowymi koszyczkami, ledwo mieszczące fusy, wypluwane często przez kawoszy. Uwielbiam taką kawę ze spienionym mlekiem, posypaną cynamonem, lub kakao w pięknej filiżance. Choć nie ominęły mnie poparzenia.
To były moje „pierwsze kawowe razy”. Samych momentów, gdzie kawa stawała się bohaterem dnia, było na prawdę mnóstwo. I pewnie kilka z nich jeszcze tutaj opiszę, bo dla mnie kawa ma znaczenie ogromne, choć nie zawsze miałam tego świadomość .
Oprócz „pierwszych, kawowych razów” pamiętam też takie… nadzwyczajne, które przywołują wspomnienia, lub takie, na myśl których wącham zapach unoszący się w powietrzu. Tak jak teraz, kiedy piszę, kręcę nosem i przypominam sobie moment parzenia kawy przez pielęgniarki na porodówce. Na sali porodowej konkretnie. Tak, tej na której leżysz i rodzisz. 23.30 była i postanowiłam, że na świat właśnie tego dnia przyjdzie moja córka, a że jakoś się nie garnęła to i czas niemiłosiernie się dłużył. Zainteresowania moją osobą u personelu nie odczułam, i trochę mnie to irytowało, myślałam bowiem, że dla każdego narodziny mojego dziecka są czymś wyjątkowym. Apogeum mojego niezadowolenia nadeszło wraz z zapachem świeżo parzonej, dobrej jakości kawy, który unosił się nad moim wielgachnym ciałem. Cooooo?? Ja tu się zwijam w bólach, a one sobie kawę parzą?!! I wtedy mnie dopadła taka ochota na świeżą, zabielaną parzonkę, której nie piłam już dziewięć miesięcy. Tak zalecali lekarze, tak zadecydowałam ja. Ale tam, na tej porodówce, jakbym tylko mogła, podbiegłabym do położnej i siorpnęła sobie łyczka. Nie mogłam się jednak ruszyć, za to córka się ruszyła. Zaledwie kilka minut i pojawiła się na świecie. A towarzyszący jej aromat kawy stał się w tym momencie dla mnie jakoś mniej istotny. Niemniej jednak do dziś takie historie utwierdzają mnie w przekonaniu, że kawa może być świadkiem przełomowych momentów w naszym życiu, a nawet towarzyszyć od narodzin. O takich właśnie historiach opowiadamy sobie w kobiecym gronie, prawda? Kiedy zapraszasz na kawę przyjaciółkę, sąsiadkę czy teściową. Kawa przywołuje wspomnienia, ociepla atmosferę i sprawia, że czujemy się jak w domu. Oczywiście jest to taki symbol, hasło, na które spotykamy się i gadamy godzinami, lub do osiągniecia dna filiżanki. A co najciekawsze, nie musisz pić kawy, żeby się umówić ze mną na „kawę”. To dopiero ciekawe, nie😊 Mam nadzieję, że na kolejną dasz się zaprosić i spędzić dobry czas.
Do zobaczenia
Bylejakość wyuczona
Aż jestem ciekawa do jakiej grupy należycie? Czy do tej, która wszystko wykonuje perfekcyjnie czy też do tej, która wszystko robi po łepkach, byle jak, czyli na „odpieprz”. No, istnieje szansa, że jeszcze coś pomiędzy tymi grupami się pojawić może, albo, zależeć to może od warunków, ludzi czy też zysku. Cóż. Prawdopodobnie nie dogodzimy nigdy wszystkim i fakt bycia najbardziej perfekcyjną kobietą we wszechświecie może okazać się nie realnym. Ale ja dziś o tej bylejakości, która wkurza mnie niesamowicie. Jest to wykonywanie swojej roboty po łepkach, mimo tego, że to robota, za którą ktoś płaci. Zgodzicie się chyba ze mną, że jeśli ktoś umyje podłogę w swojej, prywatnej sypialni brudnym mopem i nie przeszkadza mu smród ciągnący się tygodniami, to jego sprawa. Jeśli natomiast to Twoja sypialnia i płacisz temu komuś za umycie Twojej podłogi, to już masz prawo przeciwko takiej bylejakośći się zbuntować.
Jeżeli postanawiasz się rozwijać, dokształcać, poszerzać swoją wiedzę, kupujesz książki, wydajesz kasę, przeglądasz, czytasz jakieś dziesięć stron…i sruuuu na półkę. To jest bylejakość. Prowadzisz sklep internetowy, pakujesz zamówione produkty w jakieś stare kartony, owijasz brązową taśmą i zabierasz się trzy dni do wysyłki, bo poczta ciągle nie po drodze. W efekcie ja otrzymuję od Ciebie pieruńsko drogi produkt, po kilku tygodniach, owinięty jak jakieś stare bibeloty, które zazwyczaj wynoszę na strych. To jest bylejakość.
Skąd ta bylejakość się bierze? Czy tak już po prostu mamy, że szklankę wystarczy opłukać i można pić z takiej z zaciekami? Czy rodzimy się z brakiem poczucia estetyki i chleb w firmowym worku położony na stół, pełen gości, nie razi w oczy? Czy tzw. „odpękanie” swoich ośmiu godzin w robocie jest dla kobiety czymś naturalnym? Zdaję sobie sprawę z tego, że takie cechy wynosimy z domu, że gdzieś na tej naszej drodze życiowej spotkałyśmy kogoś, kto tak postępował i uznałyśmy to za normalne. Najbardziej przekonuje mnie teoria, że to cecha wyuczona. Skoro tak, to można się jej oduczyć. Bo to bardzo słabe być „bylejakim”. Nie ma dobrego wpływu ani na nas same ani na otoczenie.
Jak zatem odczarować bylejakość?
Pokochać to, co się robi.
Proste.
Jak się okazuje nawet mycie podłogi można pokochać. Tak, znam takie panie, które to kochają. Nie namawiam Was do bycia perfekcyjnymi we wszystkim co robicie, absolutnie. Ale nie byle jak, na zasadzie: „a może nikt nie zauważy”, „może się uda”. Pamiętam, jak kiedyś w cukierni, w której miałam przyjemność pracować, pod koniec dnia musiałam umyć bardzo skomplikowaną maszynę do wyciskania ciastek. Nie chciało mi się tego robić, strasznie trudne było to swoją drogą i właśnie tak byle jak to zrobiłam. Liczyłam na to, że nikt tego nie zauważy, przecież aż tak idealnie wyczyszczona być nie musi. Zauważył jednak ktoś. Za plecami usłyszałam „Jak masz tak byle jak robić, to nie rób wcale”, koleżanka z dużym impetem odebrała mi tę robotę z rąk i rzeczywiście umyła idealnie. Było mi wstyd. Jej zdanie mam w głowie, jak tylko przychodzi mi na myśl, żeby coś zrobić po łepkach. Coś, za co mi ktoś płaci. Coś, do czego się zobowiązałam. Coś, w co zainwestowałam. Coś, co ma wpływ na mój rozwój, poszerzanie wiedzy czy podtrzymywanie relacji. A niestety, nawet w tym obszarze spotykam się z bylejakością. Rozmowy „od czapy”, unikanie, zbywanie… znacie to? Mam wtedy ochotę powiedzieć „jak masz tak ze mną rozmawiać to nie rozmawiaj wcale”.
Kiedy bylejakość jest skutkiem nadmiaru obowiązków, wystarczy zrobić selekcję tych najważniejszych i mniej ważnych, jeśli Ty, kobieto, nie ogarniasz to zmniejsz ich ilość, ale nie bądź byle jaka. Takie podejście odbiera szacunek do samej siebie i zmniejsza poczucie własnej wartości. Wystarczy przecież zrobić choć jedną rzecz, ale dobrze. Tak, żeby nie było Ci wstyd. Co Ty dziś zrobiłaś dobrze? Co zrobiłaś byle jak? Czy mogłaś to zrobić dobrze? Może spróbujesz zmienić coś, w czym do tej pory byłaś „byle jaka”, gorąco Cię namawiam 😊
Wielka piątka
W ostatnim roku miałam przyjemność brać udział w bardzo wielu warsztatach rozwojowych i manualnych, kongresach, zjazdach i spotkaniach w szerokim gronie kobiet. Sama również prowadziłam warsztaty florystyczne, szkolenia i spotykałam na nich kobiety, chcące uczyć się czegoś nowego. Ostatnie zaplanowane były przed Wielkanocą i niestety z uwagi na pandemiczną sytuację w kraju musiały zostać przełożone na inny termin. Bardzo mi ich brakuje i mam nadzieję, że już wkrótce i w tej sferze wrócimy do „normalności”. O wpływie, jaki mają na nas owe spotkania, pisałam już w artykule „Po co te kongresy”, możecie wrócić do niego tutaj (https://kobietawartamilion.pl/po-co-te-kongresy/ )
Zadziwiające jest to, że na wszystkie te spotkania przybywają kobiety pragnące rozwoju, pragnące zmiany, przygody, czegoś nowego, lub po prostu chcące spotkać się z innymi paniami. Łączy je chęć wyjścia ze swojego świata, chęć poszerzania swojej wiedzy lub umiejętności. Cudownie jest otaczać się takimi kobietami. Wiecie dlaczego? Bo „swój swego przyciąga”, lub innymi słowy „ kiedy wejdziesz miedzy wrony będziesz krakać tak jak one” 😊 Mimo tego, że teoria przyciągania przeciwieństw często działa, to równie często podobne spojrzenie na świat, podobne problemy, doświadczenia, chęć rozwoju, mogą prowadzić do sukcesu. Jest nim poznawanie nowych osób, ale też samej siebie. Z tych nowych znajomości rodzą się ciekawe pomysły, rozwijające rozmowy i spotkania „poza warsztatowe”, które wynoszą nasze wartości na wyżyny. A bardzo ważne jest przecież to, kim się otaczamy dziewczyny. Teoria głosi, że jesteśmy sumą pięciu osób, którymi się otaczamy. Jakież to prawdziwe. Rozejrzyjcie się dookoła. Kto często do Ciebie mówi, kto dzwoni, kto pomaga, kto jest blisko, kiedy masz problem lub kto, zazwyczaj, problemami Cię obarcza?
To, kto ma na nas największy wpływ, jest przecież tak bardzo istotne. Ludzie, którzy ciągną nas w dół mają siłę ogromnie wyniszczającą i hamującą wszelkie pomysły. Dobrze jest zatem, aby moc, power, twórczość, rozmnażać, rozsiewać dookoła. Jeśli chcesz rozwijać biznes np. a ludzie, którzy Cię otaczają…. przyjaciele, rodzina, znajomi będą Cię krytykować i na każdy Twój pomysł mówić… ”nie, to się nie uda, daj sobie spokój”, no to powiem Ci …ciężko będzie z czymkolwiek ruszyć. Znacznie łatwiej, pewniej i radośniej jest brać się za pomysły, jeśli te pięć osób, o których wspomniałam, da Ci do zrozumienia, że… „tak, super, spróbuj, to może być genialna sprawa”. Prawda, że wydźwięk znacznie lepszy?
To jest właśnie moc wspierania, moc dzielenia się pozytywną, motywującą energią. Bez względu na to, czy są to osoby, które masz w pobliżu czy daleko na drugim końcu świata i kontaktujesz się z nimi wirtualnie, to ich moc odczujesz. Ona będzie miała na Ciebie wpływ. Wasze wspólne cechy, wspólne wartości, wspólna pasja czy zasady, będą łączyć a nie dzielić. Nie wstydzisz się powiedzieć im o nowych pomysłach, nie wstydzisz się zaprezentować nawet najbardziej szalonego projektu, jesteś sobą. Ograniczenie kontaktów z tymi wszystkimi hamującymi ludźmi przyniesie efekty. Nie można przecież rozwijać skrzydeł, jeśli masz za mało miejsca. Nie możesz biec do mety, jeśli kłody pod nogami się piętrzą, jedna za drugą. Warto zatem skupić się na tym, kto ma na nas realny wpływ. Zadbaj o to grono. Czerp z tych pięciu osób to, co dodaje energii do działania i inspiruje nowymi pomysłami. Spotykaj się z takimi kobietami, które mają w sobie moc i siłę, ale pchającą do przodu. Mam nadzieję, że z niektórymi z Was spotkam się wkrótce na jednym z takich spotkań i również coś zaczerpnę…. Liczę na to 😊
Co wolno wojewodzie…
Od lat nie słyszałam tego stwierdzenia, choć jako dziecko PRL-u, towarzyszyło mi przez długie, czarno białe lata. Bardzo DUŻO nie było mi wolno. Wiedziałam, że nie mogę odzywać się nie pytana, sprzeciwiać nakazom i zachowywać „jak należy”. Granatowy fartuszek, zaplecione warkocze, krótkie paznokcie, nawet pod koniec liceum. A dziś, wyrażając swoje, własne, dojrzałe zdanie, na temat najbardziej drażniący Polaków, usłyszałam „co wolno wojewodzie to nie Tobie smrodzie”. To był ostatni argument mojego rozmówcy. W ogóle to ostatnia nasza rozmowa była. I tak sobie pomyślałam, że tym właśnie przejawia się brak dojrzałości u ludzi. Jako kobieta idąca do przodu i motywująca do tego samego inne kobiety, bardzo się oburzam na takie zachowania, tak w środku się oburzam. Butne i agresywne rozmowy, nie poparte wiedzą, kulturą i akceptacją są niezwykle niszczące każdego człowieka.
Tymczasem otaczamy się takimi ludźmi cały czas. Wiemy o ich słabościach, wiemy o ich niszczącej mocy a jednak nie potrafimy ich usunąć z grona osób wpływowych. Chcę Ci dzisiaj powiedzieć Kobieto Warta Milion, że nie tylko nie musisz się godzić na jakikolwiek wpływ, ale też możesz się starać nie być taką osobą. Bo Tobie też może to grozić. Czysta droga rozwoju, czyste serce i umysł sprzyjają Twojemu spełnianiu się. A zachowanie agresywne tę drogę zaburza. Ze względu na szacunek do samej siebie, naprawdę czasem potrzebujesz podjęcia decyzji o odsunięciu się od niektórych, toksycznych ludzi. Potrzebujesz myśleć pozytywnie o samej sobie i potrzebujesz konstruktywnej komunikacji a nie uderzania docinkami. Nawet wśród nas, kobiet, pojawia się tak wiele dobrych, zdrowych i motywujących relacji, ale również ostra krytyka za wszystko co się da. Powiem Ci to, co już wiesz – TAK SIĘ NIE DA ŻYĆ! Złość, która jest w nas, jad, którym plujemy zatruwa nas od środka. To nie jest trudne zrozumieć drugiego człowieka i wysłuchać go. Można oczywiście podyskutować i wyrazić swoje zdanie, ale w kulturalny i ASERTYWNY sposób. I teraz powtórzę słowo tak często używane, tylko w nieco innym kontekście. NIE!
NIE wyśmiewaj. NIE obgaduj. NIE obrażaj. NIE poniżaj. Czy to tak wiele? Szkoda, że muszę o tym pisać, ale to jest ciągle żywy temat. Wiem, że nie będzie na tym świecie raju i nie wszyscy będziemy się kochać i spijać sobie miodek z dziubków. Ale kultury oczekiwać, może naiwnie, będę. Cudowne kobiety, którymi się otaczam pochodzą z różnych rodzin, dzielnic, miast czy krajów. Z różnych kultur, wyznań i mają bardzo różniące się poglądy. I wiecie co? Można się dogadać. Można normalnie rozmawiać i można się szanować i
Skup się Kobieto!!!
Znacie jakieś nowe słowa, które co i rusz zalewają wasz słownik? Nie było ich a są. Czy ktoś kiedyś słyszał o „czelendżu” albo „fitbeku”. A dziś, nie ma dnia, żebym nie odpaliła internetu i nie usłyszała tych magicznych pojęć. Cóż. Był czas na naukę informatyki, nadszedł czas na naukę tych „korpo słówek”. Jako miłośniczka słowotwórstwa, a jestem w tym całkiem dobra, staram się opanowywać po kolei wszystkie te pojęcia, żeby móc zrozumieć co człowiek ma na myśli. A człowiek duży zasób słów posiada, całe szczęście. Skupię się dzisiaj na dwóch tylko, choć będzie to trudne, ponieważ również w moim słowniku rozgościło się ich kilka. Skupię się, czyli SFOKUSUJĘ . Ach co za piękne słowo. Samo skupianie brzmi niejako skromnie, rzekłabym. Sfokusować się na czymś…o to już brzmi dostojnie. Mogłaś się np. sfokusować na swoim ukochanym, kiedy jak szalona zakochałaś się przed laty. Świata Bożego poza nim nie widziałaś i wszystko kręciło się wokół tego uczucia. Pamiętasz, prawda? J Albo sfokusowałaś się na swoim nowo narodzonym dziecku, który zamienił waszą sielankę w istny Armagedon pieluchowy. Wszystko kręciło się wokół tego małego człowieczka. Są wśród Was pewnie takie kobiety, które sfokusowane na swojej pracy zdobywają szczyty i awansują z roku na rok. Skupiają się bowiem na swoim celu , który obrały na początku drogi zawodowej. Bo na tym właśnie owo fokusowanie polega. Na skupianiu się na konkretnej osobie, działaniu, zadaniu czy celu.
I wiecie co? Zazwyczaj dzięki takiemu właśnie sfokusowaniu osiągasz sukces. Wszystkie myśli, czyny, no wszystko dosłownie, skoncentrowane jest na danej dziedzinie. Jeśli jesteś matką, żoną i to jest cały Twój świat, jeśli koncentrujesz się na tym, aby dobrze te rolę wypełniać, jeśli kochasz to, co robisz, to nie ma zmiłuj, na pewno odnosisz sukces jako żona, partnerka i matka. Dlaczego? Bo jesteś sfokusowana na to. Dokładnie takie samo podejście warto zastosować podejmując wyzwania, które są naszą kulą u nogi. Pisałam już kiedyś o „lwie”, czy „żabie”, która dławi nas cholernie stawiając opór każdego dnia, odkładana na dzień kolejny, kolejnego też dławi. Takiego lwa poskromić najlepiej właśnie dzięki zmianie nastawienia. Pewnie złapiecie się za głowę jak powiem, że można to pokochać, tak samo jak te dzieci, męża i dom. Tak, tak. Pokochać problem. Jeśli dręczy Cię kredyt w banku, ciche dni czy lata ciche w rodzinie, długi, spłaty komornicze…pokochaj je. Potraktuj tak samo jak ten cel, który już kochasz . Sfokusuj się na niego.
Przełóż wszelkie starania, myśli, działania, właśnie na ten diabelny problem, który jest kulą u nogi. Zacznij od jednego. Bo przecież możesz mieć kilka. Zazwyczaj tak się właśnie dzieje, że tak samo, jak załatwiać potrafimy kilka spraw naraz to i naraz kilka problemów spaść nam może na głowę. Ale zacznij naprawiać jeden. Odłóż na bok MULTITASKING, czyli wielozadaniowość. To kolejne trudne słowo, którego wiele mistrzyń w tej dziedzinie nawet nie słyszało. Chcemy wszystko załatwić za jednym zamachem. Problemy, które nagromadziłyśmy przez lata, chcemy w jednej chwili naprawić. No się nie da. O tyle, o ile nie sprawia nam większego problemu ogarnianie zwykłych, codziennych zajęć jednocześnie, o tyle łatanie dziur w życiu jest o wiele trudniejsze. I należy się do tego przygotować. To jest oczywiście tylko moja propozycja, taka prywatna. Ja, tak załatwiam te „lwy” i „żaby”. Ty możesz mieć swoje rozwiązanie. Choć widzę jak bardzo sprawdza się system ustalania swoich priorytetów nawet w dziedzinie rozwiązywania problemów. Co zadziwiające ten termin pojawił się dość dawno bo w XV wieku i wszędzie widnieje w liczbie pojedynczej. Dlaczego? Bo priorytet był jeden. I moim zdaniem tak powinno zostać. Niestety pęd XX wieku narzucił takie tempo, że z jednego priorytetu urodziło się wiele innych. Tymczasem zdefiniowanie priorytetu w każdej sferze, życiowej, zawodowej, rodzinnej, ale i tej problemowej tak bardzo nam ułatwia krok po kroku zdobywanie szczytu. Zamiast zabierać się za kilka spraw jednocześnie i robić je byle jak, po łepkach, warto sfokusowac się na jednym. Zamiast szpanować multitaskingiem warto załatwić sprawę priorytetową, tak czynią kobiety warte milion, bo bylejakość to nie jest nasza cecha, czego dzisiaj Wam serdecznie życzę.
Dzieckiem być
Kiedy przypomnisz sobie ten swój dziecięcy świat to pewnie, tak samo jak ja, zobaczysz jasne, proste i klarowne życie. Pełne radości i beztroski. Ktoś się zajął, ktoś zaopiekował i ktoś brał odpowiedzialność. Pojawiają się też smutki mniejsze lub większe. Jednak zazwyczaj, u dużej części z nas, dzieciństwo było światem szczęścia. Takiego szczęścia, do którego tęsknimy, kiedy życie nas doświadcza tragediami, zmusza do podjęcia trudnych decyzji czy krzywdzi nie biorąc pod uwagę naszych pragnień. Zostać znowu dzieckiem. Być odważną, nie przejmować się opiniami innych, czy strachem przed nieznanym. Chcemy czasem cofnąć się do tamtych, beztroskich lat i nie musieć decydować o tym, czy oddać matkę do domu opieki, czy sprzedać dom rodzinny, czy wyjechać z kraju, który kochasz. Chciałybyśmy mieć znowu takie zwykłe szczeniackie marzenia i mocno wierzyć w ich spełnienie. Zdarzały Ci się takie momenty? Zamykałaś oczy w nadziei, że nikt Cię nie zobaczy? Chowałaś głowę w dłoniach myśląc, że to wszystko minie? Pewnie nie raz. Nawet będąc dorosłą kobietą, masz do tego prawo. I to wcale nie znaczy, że masz się stać dziecinną, beztroską czy jakąś oderwaną od rzeczywistości. Potraktować się dobrze po prostu. Rozpieścić. Szczególnie w obliczu święta dzieci, które już wkrótce.
Dbano o Ciebie wtedy, zadbaj i teraz. Opiekowano się Tobą, zaopiekuj się sama sobą. Rozpieszczano Cię, teraz Ty, sama się rozpieszczaj. Ciągle tak mało poświęcamy sobie czasu i uwagi. Ciągle są ważniejsze sprawy i ludzie. Z okazji Dnia Dziecka pozwól sobie na bycie dzieckiem, bo jak się okazuje to wewnętrzne dziecko znajduje się w każdej z nas. Nawet, jeśli przysypane stertą trosk i smutków, ono jednak jest. To przede wszystkim nasza radość, intuicja i ekspresja, nad którą nie panujemy. Dziecko by nie panowało. To radość z tego co posiadamy, co osiągnęłyśmy a nie porażki, które ciągną się za nami jak szary długi, koci ogon. Twoje wewnętrzne dziecko jest odpowiedzialne za kreatywne pomysły i nie pozwala w ich hamowaniu. Jeśli obudzisz je w sobie nie będziesz się zatem bała, czy wstydziła zabawy z latawcem na łące, stworzeniu obrazu z pieczątek, zrobionych z ziemniaka czy kupieniu sobie dużego landrynkowego lizaka. To wewnętrzne dziecko nie dopuści do usłyszenia głosu „co ludzie powiedzą”. Dziecka to nie obchodzi. Nic a nic. Pozwól sobie na radość z jakiegoś drobiazgu, z pierdół tak zwanych. Czasem popłacz, czasem śmiej się na głos. Bez kontroli, bez oglądania się za siebie. Nawet, jeśli wydaje Ci się to głupie. No i co z tego, że jest głupie? Tak często się powstrzymujemy przed tym wszystkim, a tłumienie emocji nie prowadzi do niczego dobrego.
Zrób sobie Dzień Dziecka. Cofnij się w czasie i powspominaj z rodzicami, lub rodzeństwem te wszystkie beztroskie czasy, pooglądaj zdjęcia. Przypomnij sobie dom rodzinny i wszystkie dziecięce zabawy. Daj sobie do tego prawo. Stań się, choć na chwilę, taką małą egoistką, jaką byłaś kiedyś. A byłaś na pewno, każde dziecko chce, by jego potrzeby były zaspokojone na pierwszym miejscu. Pozwól sobie na to. Wsłuchaj się w siebie i usłysz swoje potrzeby. Idź na lody, albo wybierz się na wycieczkę rowerową. Pobiegaj boso po trawie lub wytaplaj się w kałuży. Zrób to, na co masz ochotę. Zobaczysz, że to wcale nie jest takie trudne, a efekty mogą być spektakularne. Będziesz zaskoczona ile radości i pozytywnych myśli, taka jedna chwila może przynieść. Zwykłe wyprowadzenie siebie na spacer już przyniesie efekt 😊
Z okazji Dnia Dziecka ja życzę Tobie, abyś obchodziła ten dzień, tak jakbyś była dzieckiem. Swoim dzieckiem. Abyś ugościła samą siebie, zrobiła samej sobie prezent, pobawiła się tak, jak dziecko. Uszanowała samą siebie , tak jak szanujesz swoje dzieci. Dużo radości Ci życzę.