• Olejkowa Renia

    Olejkowa Renia – tak o niej myślę, kiedy widzę tę pozytywną twarz, otuloną rudymi lokami na ekranie smartfona, prawie każdego dnia. Ciepło, dobro, spokój – tak ją zawsze odbierałam. Jaka jest naprawdę i od czego zależy jej poczucie własnej wartości zapytałam w krótkiej rozmowie.

    Zapraszam.

    1629922216932

    M: Reniu, jesteś technikiem farmacji, przedstawicielką firmy Thermomix, konsultantką firmy doTERRA, instagramerką, mama dwójki dorosłych dzieci… nie wiem co jeszcze pominęłam, kiedy Ty to wszystko robisz i jak godzisz jedno z drugim?

    R: Tak, technik farmacji, to już praca od 27 lat. Dzieci wyrosły, ale wciąż towarzyszę w ich krokach na początku dorosłości. Wspieram, jestem blisko. Mamą jest się zawsze. To najpiękniejsze, co dostałam.  Jak sięgam wstecz, myślę, że jednak gdy były małe, tych moich aktywności było więcej. Zastanawiam się czasem, czy na pewno ja tam byłam, czy ja to ogarniałam wszystko. Niemożliwe niemal. Decyzja by zostać Wellnes Adwokat firmy Doterra była jedną z lepszych.  A Thermomix ? Marzyłam o nim długo. Kiedy już w domu korzystaliśmy, zachwycił. Zobaczyłam, jak bardzo ułatwia życie, urozmaica kuchnię. Która z nas tego nie potrzebuje? Nic nie stało na przeszkodzie,  by go polecać innym. Nie sądziłam kiedyś, planując życie, że będę zajmować się sprzedażą, marketingiem. Ale to dobre, sprawdzone produkty. Nie powstydzę się. A sprzedaż, marketing, być może były moją drogą, której wtedy nie widziałam.  Dziś całkiem dobrze się w tym czuję.

    Mogę powiedzieć, że robię to, co lubię. Jedynie tak chcę. 

    Dużo społecznie, dużo wśród ludzi. To chyba klucz do wszystkich moich działań.  Instagramerka? Nie myślę tak o sobie. Ale lubię instagram. Cenię za ludzi, ich wiedzę, dużo szczerych relacji nawet tylko internetowych.  Na facebooku dużo działałam wcześniej. Tak sobie, pisząc cokolwiek. Gdy przyszło zmierzyć się jednak z nagraniami, zdjęciami, publiczną wypowiedzią, nie od razu było łatwo. Do dziś nie jest. Najpierw trzeba przekopać się przez swoje kompleksy. Potem podjąć wyzwania. Ale ja lubię być w działaniu. I tak, by się promować, budować tak mocno nazwaną „markę osobistą”, działałam. Trochę po omacku.  Trochę ucząc się na kursach. Nie pamiętam, bym się kiedykolwiek tyle nauczyła, w tak krótkim czasie. Na to chyba składa się życie. Nie poddawać się, działać, podejmować kroki. Gdy nie idzie, szukać innych. Często sytuacja życiowa nas popycha, a my podejmujemy… potem z tego tworzy się pasja. Niezwykłe ! Jak znajduję czas?  Nie wiem, idę w to, na ile umiem i zdołam. Codziennie od nowa.  To trochę szaleństwo, niedosyt życia. 

    1629922369808

    M: Jak to się stało, że odkryłaś olejkowy świat i co on Ci dał?

    R: Olejki Doterra odnalazły mnie w najlepszym momencie. Trudnym życiowo, trudnym finansowo, zdrowotnie też.  Myślę, że tak jak ze wszystkim, nic się nie dzieje przypadkiem. Potrzebowałam dodatkowego źródła dochodu. A one mnie wybrały. Są wciąż nowe oferty, możliwości, ale olejków nie zostawię. Przepadłam, zachwyciłam się, stały się częścią życia. Wystarczy, że się tym dzielę. Nie namawiam, zachęcam. A w marzeniach jest hasło:  „Olejkowa apteczka w każdym domu”. Dlaczego? Bo działa, jest niezbędna, omijamy mnóstwo zbędnej chemii. Każdy nowy dom, w którym lądują olejkowe buteleczki, jest bogatszy. To zasoby. Ktoś mi polecił, spróbowałam, zobaczyłam zaskakującą skuteczność. I tak już jest. Wielka szuflada z lekami została zastąpiona małymi pachnącymi buteleczkami. Zachwyca mnie to każdego dnia. Codziennie są w użyciu, w kuchni, łazience, w dyfuzorze, w pracy, w samochodzie.  Aromaterapia najpierw odmieniała moje zdrowie fizyczne, moich bliskich.  Później przyszła odwaga do działania szerzej, mnóstwo kontaktów, nowych ludzi, rozwój, kursy, organizowanie stacjonarnych warsztatów olejkowych. Pandemia zatrzymała mnie drastycznie w pomysłach, które się piętrzyły. Zostało działanie online. Stąd więcej mnie w necie. I są plany na jeszcze.  Nie odpuszczam jednak marzeniom o pisaniu, tworzeniu warsztatów, dobrej przestrzeni dla kobiet.

    Powinnyśmy się wspierać, nie konkurować agresywnie. 

    Mogę powiedzieć, że olejkowy świat odmienia, nie tylko mnie. Obdarowuje i otula zapachami pełnymi cudów. Pozwala spełniać marzenia.  M: W jaki sposób można skorzystać z tych olejkowych dobrodziejstw i jak się z Tobą skontaktować?

    R: Można mnie znaleźć w Social Mediach,  na instagramie, facebooku. Napisać przez komunikator, albo zadzwonić. Jestem „dziewczyną z sąsiedztwa”. Śmiało!  Warto zarejestrować swoje konto w Doterra, by korzystać z przywilejów. Wybrać sobie olejkowego przewodnika. Pod jego okiem nauczyć się jak stosować olejki, by właściwie je wykorzystywać. Warto mieć takiego mentora, mieć kogo zapytać.  Zapraszam do siebie. Tworzy się i rozwija świetny zespół, niepowtarzalne, wyjątkowe osoby. Każda chętnie dzieli się doświadczeniem, wiedzą, olejkową i życiową. Wspieramy się. M: Możesz zdradzić, który zapach jest Twoim ulubionym?

    R: Mój ulubiony zapach jest niejeden. Dziką pomarańczę kocham, ale to raczej olejek ukochany przez wielu. Natomiast zapachy przywołują nas. Bliższe stają się te, których w danym momencie potrzebujemy. To się zmienia. W związku z emocjami jakie towarzyszą życiu. Olejki bardzo wspierają emocjonalność. Są nieocenione. Dlatego czasem wybieram różę, czasem magnolię, a rankiem mięta i cytrusy są najlepsze. Używam olejków zamiast syntetycznych perfum. Zapach z natury, zdrowy i wspierający, chodzi ze mną cały dzień. W tej roli wybieram kompozycje olejkowe. M: W Twoich materiałach bardzo często pojawia się wdzięczność, czym jest dla Ciebie i czy w dzisiejszych czasach jest jeszcze potrzebna?

    R:  Wdzięczność jest formą modlitwy, to jej inny wymiar. Dziękując, widzimy ile mamy. Jeśli zaczniesz codziennie znajdować powody do wdzięczności, okaże się, że jest tego mnóstwo. Zapominasz o trudnościach, albo stają mniejsze. To sposób na życie. Warto tego uczyć dzieci od najmłodszych lat. Czy wdzięczność jest potrzebna? Niezbędna jest. Gdyby każdy od tego zaczął dzień i zasypiał z tym, świat pojedynczego człowieka byłby inny, inne relacje w rodzinie, wśród przyjaciół.

    1629922416956

    M: Jesteś jedną z najbardziej pozytywnych kobiet, jakie znam, pomimo różnych życiowych zawirowań. Skąd czerpiesz ten optymizm i chęć do życia pełną piersią?

    R:  Chyba nie zawsze byłam pozytywna. Nauczyło mnie życie. W trudnym związku nauczyłam się walczyć. O przestrzeń, siebie, dzieci, normalniejszą codzienność. Nie zawsze walczysz agresywnie. Znalazłam inne sposoby. Zmieniam nastawienie, szukam pozytywów, ubieram uśmiech, łagodnieję wtedy. Słucham ludzi, ich historie stawiają do pionu. Empatia nie pozwala mi inaczej. Szukam ludzi, inspirują mnie. Lubię pomagać, poznawać. Niezmiennie od lat korzystam z pomocy i wsparcia przyjaciół. Niezwykle sobie cenię ich obecność. I choć niektórzy odchodzą, albo nasze drogi się rozmijają,  wciąż są nowe ANIOŁY w ludzkiej postaci. Darowane. To mnie zadziwia, zachwyca, jestem wdzięczna bardzo. Czerpię z obecności Boga w moim życiu, poznawania, byciu z Nim w relacji, najlepiej jak umiem i czuję.  Odkąd gadam głośno o małych drobiazgach codzienności, które mnie cieszą, wiele osób odzywa się i pyta, skąd źródło. Jestem wojowniczką trochę. Walczę o to pozytywne we mnie. Na wielkie kłopoty najlepsze są małe radości. Lubię je pokazywać innym, w ich życiu. Wtedy w moim też robi się jaśniej.  Życia mi mało, stale mam niedosyt, ciekawość, stale szukam. Nieporadnie może. Ale szukam. Bez środków wielkich, możliwości, też można pięknie żyć. Na małym balkonie, niekoniecznie w wielkim ogrodzie, czy egzotycznej plaży… wszędzie można zobaczyć Niebo. M: Poczucie własnej wartości – to bardzo ważny element, któremu poświęcam swojego bloga. Jak to jest z tym poczuciem u Ciebie?

    R:  Poczucie własnej wartości? Też walczę o nie. Wciąż jest niskie, choć jest dużo lepiej niż 30 lat temu, 5 lat temu.  Jak budować?

    Słuchać siebie trzeba.

     Stawiać granice, dostrzegać, nazywać potrzeby. Zapisywać. Zapisywanie jest świetne.  Wcale tego nie wiedziałam zawsze. Wstyd może, ale dopiero się tego uczę. Dobiegając pięćdziesiątki. Podobno nigdy i na nic nie jest za późno. 

    I nagle znajdują się cudownie właściwi ludzie. Pędzę wręcz do nich, na spotkania, w zielone, na spacer, do ruchu. Jakbym chciała nadrobić. Nie wszystko się da. Ale żyć się da. Możesz realizować pomysły, one prowadzą do spełniania marzeń. Małymi krokami zaczynasz wierzyć w siebie.  Łatwiej mając obok wsparcie. Trudniej bez niego. Ale można. Wśród ludzi chyba buduję się najbardziej, często obcych, których odbiór i słowa zapadają w serce. Czasem ktoś jednym zdaniem, dotknięciem duszy, czułością dla nas, taką nie fizyczną (choć taką też), może odbudować całe lata podcinania skrzydeł.  Przełamywanie barier, stereotypów, zwłaszcza tych w głowie. Akceptacja ciała, praca nad zdrowiem emocjonalnym, znalezienie równowagi. To te sposoby. Całe lata dużo pracowałam, za dużo. Teraz uczę się odpoczywać. Czasem odpuścić i czuć się w tym wystarczającą. Korzystam z psychoterapii, jestem pod opieką dietetyka.

     To dbanie o siebie. Buduje mnie. M: Co, Twoim zdaniem, wpływa na poczucie własnej wartości u kobiet?

    R: Budują je najpierw nasi rodzice, otoczenie…wiele zależy od naszego dzieciństwa. Ale tak naprawdę musimy nad tym pracować sami. SAME! Świetnie, jeśli otaczamy się ludźmi, którzy nam mówią, pokazują nasze dobre strony, dodają skrzydeł. Jeśli obcujesz z kimś, kto je sukcesywnie podcina, ciężko się walczy. Czasem trzeba uciekać, żeby nie zatracić życia.  Wiele z nas kobiet mając niskie poczucie wartości, brnie w relacje, zapominając o sobie. Dzieci, najbliżsi naprawdę zyskają, gdy Ty zadbasz o siebie. To niełatwe. Zależy od wielu czynników.  Tylko ja mogę powiedzieć NIE, albo nie powiedzieć i zostać tu, gdzie jestem.  Potem zmagać się z żalem i wyrzutami do świata i siebie.  Dziś naprawdę jest sporo możliwości, by czytać, szukać, korzystać, z darmowej wiedzy.  I wspierać siebie, pracować nad sobą, korzystać z doświadczeń innych, z pomocy terapeutów. Mądrze.  A tak przyziemnie. Zamów sobie sesję zdjęciową. Tylko Ty.  Spójrz na siebie okiem fotografa. Polecam. Niewielki koszt, bezcenne doświadczenie!  Mogłabym gadać o tym godzinami. Planuję warsztaty dla KOBIET, cykliczne, wyjazdowe, pełne aromaterapii i „osiędbania”, motywacji i wsparcia. W wyjątkowym miejscu, w zieleni i ciszy. To marzenia. Są o krok. Trzymaj kciuki, Moniko. Dziękuję Ci za czas i rozmowę. Ważne jest co robimy w sieci dla siebie nawzajem. I choćby tylko jedna z nas miała możliwość odmienić swoje życie – warto to robić.

    Każda z nas jest warta co najmniej milion.

  • Za krótkie gacie

     

    Pamiętam ogromną burzę wokół szkolnych mundurków, kiedy moja pierwsza córka poszła do podstawówki. Grupa rodziców, tych „za i przeciw” zerkała na siebie posępnym wzrokiem na każdej wywiadówce, ja byłam „za”. Tak bardzo się cieszyłam, że moja córka w tym szarym kraju będzie nosiła mundurek jak jakaś amerykańska uczennica z collegu. Były to, co prawda zwykłe granatowe kamizelki z przyszytą tarczą szkoły, ale zawsze.

     Podobały mi się szkolne wycieczki w miejskim autobusie opasane w identyczne uniformy. Nie przemawiały do mnie argumenty, że za grube, że niepraktyczne albo nijakie. Dla mnie była ważna przynależność do jakieś grupy i możliwość identyfikacji z innymi. Sama na przestrzeni szkolnych lat nosiłam mundurki, które określano mianem „fartuszków”, te to dopiero były hitem. Też granatowe, choć nie koniecznie atrakcyjne, z odpinanymi, białymi kołnierzykami i tarczą na lewym ramieniu. Wszyscy byliśmy równi, mogła nas wyróżniać jedynie wiedza, przebojowość albo talent, na pewno nie ubrania. Z taką nadzieją każdego ranka moja córka naciągała na siebie granatowy uniform w „serek”.

    1629048712196

     Społeczeństwo od zawsze daje upust swoim buntom, jeśli chodzi o ubrania. Zazwyczaj dotyczy on pakowania ciał w jednakowe, zbyt skromne i mało atrakcyjne kubraczki, wykonane ze słabej jakości tkanin. Fartuchy w fabrykach, garsonki w bankach i mundurki w szkołach. Zawsze się zastanawiałam czy taki bunt miewają też policjantki, żołnierki czy zakonnice. Domyślać się mogę, że nie. Wiedzą przecież z czym wiąże się ich zawodowy wybór. Marząc o tym, żeby zostać policjantką zdają sobie sprawę, że mundur jest obowiązkowy, wybierając powołanie w służbie Pana Boga, zdają sobie sprawę, że ubiór zakonnicy od lat jest taki sam. Czy zatem wybierając pracę w jakimś banku, widząc jak kobiety przemieszczają się w garsonkach nie powinny brać pod uwagę, że po pozytywnym przejściu rekrutacji, również w taki wskoczą? Czy wybierając dla dziecka szkoły nie powinny się spodziewać, że dla nich również jeden z tych mundurków będzie przeznaczony? Skąd zatem ten bunt?

    Może to bunt dla samego buntu, a może chęć zmiany świata, zmiany zasad? Może to, że kobiety chcą wyglądać atrakcyjnie?

    Tymczasem większość tych mundurków nasze, kobiece ciała zakrywa.

     A może bunt bierze się z tego, że kobiety lubią wyglądać  oryginalnie, inaczej niż pozostałe. Lubią swoim strojem wyrażać siebie, swoją osobowość, może nawet wabić, kusić lub, odwrotnie, odrzucać innych. Zdaję sobie sprawę, że ubiór służy nie tylko ogrzaniu, czy zasłanianiu. Tymczasem ostatnio pojawiło się zupełnie nowe zjawisko…odkrywania. Zbytniego odkrywania ciała. Temat pojawił się, gdy podczas ostatniej olimpiady zaczęto zwracać szczególną uwagę na to, w jakich strojach występują siatkarki, gimnastyczki czy biegaczki. Bardzo dużo różnych emocji towarzyszyło mi kiedy obserwowałam komentarze, zdjęcia i transmisje. Od takiego zwykłego oburzenia, że jak to, dlaczego one muszą w takich skąpych gatkach grać w piłkę i pokazywać dupsko milionom ludzi na całym świecie, a nie koniecznie tego chcą. Aż po taki sam głos w głowie jak ten, który towarzyszył mi podczas wywiadówek. Na litość boską… przecież od zawsze takie gatki noszą i jeśli coś im się nie podoba to przecież nie muszą trenować. Nie wiem jakie wytłumaczenie bardziej mnie przekonuje. Po prostu nie wiem, jak się okazuje nie każdy z nas ma takie czarno białe uzasadnienie. Jedno wiem na pewno burza wokół strojów  przyćmiła mi całkowicie przyjemność z kibicowania, radość z wyników…kompletnie nie wiem kto i w jakiej dziedzinie zdobył medal.

    1629048733400

     A wystarczy przecież po prostu rozmawiać. W każdej sytuacji, w której pojawia się problem można spokojnie porozmawiać. Niestety, nie umiemy rozmawiać. Ludźmi kierują emocje, często złe emocje, często podsycane opiniami innych, niekiedy tych, którzy mają jakiś konkretny interes w takich burzach. Brakuje rozmów, kompromisów brakuje, przedstawiania swojego stanowiska i swoich pomysłów brakuje. Nie brakuje za to kłótni, sprzeczek, hejtowania i obrażania jedni drugich. Strój jest często obowiązkowy w różnych instytucjach i albo się to przyjmuje do wiadomości, albo nie. Można podejmować działania do zmiany, przedstawienia za i przeciw, ale sprzeciwianie się dla samego rozpalania ognia jest działaniem przyćmienia swoich kompetencji czy talentów. Zawsze przecież mamy wybór, działamy lub nie, to też jest wybór.

    Mam nadzieję, że nie damy się zwariować, że zawodowa tancerka nie będzie się buntować przeciwko założeniu koronkowej sukienki na konkursie tańca towarzyskiego. Mam nadzieję, że nie powstrzymamy dziecka przed edukacją w jego wymarzonej szkole tylko dlatego, że trzeba nosić tam jakiś nudny mundurek. Mam nadzieję, że Wasze córki nie zrezygnują z kariery pływackiej bo trzeba założyć strój kąpielowy. A jeśli chciałybyście zmieniać te wszystkie zasady, wpisać w regulaminy swoje, nowe, inne po prostu…. to zacznijcie w tym kierunku działać. Tak jak wywalczyły to kobiety chcące wprowadzić spodnie jako legalny strój kobiecy w latach 50-tych XX wieku. Rewolucja możliwa jest zawsze, trzeba się tylko zastanowić czy mamy na nią wystarczająco dużo siły i energii na czas dłuższy niż tylko kilka dni Olimpiady.

  • Krytykantka

    Jestem zdecydowanie przekonana, że większość z nas, kobiet, nie lubi krytyki. Ani tej kąśliwej ani tzw. konstruktywnej, ani żadnej. Zawsze zastanawiam się skąd biorą się opinie, że jest ona potrzebna, ba, nawet lubiana, skoro prawie wszystkie kobiety, jakie znam obrażają się, zasmucają lub nawet załamują, słysząc jakieś krytyczne komentarze kierowane pod ich adresem.

    Jesteśmy ludźmi, mamy uczucia, a co niektóre z nas są nawet bardzo wrażliwe. Bycie odbiorcą krytyki to nie jest dla nas ulubiona pozycja. Byłam kiedyś świadkiem takiego krytykowania żony przez męża.

    „Kochanie, następnym razem nie dodawaj tyle bazylii”,

     „Kochanie, zdecydowanie korzystniej wyglądałaś w poprzedniej fryzurze”, „Kochanie, nie denerwuj się, to dla Twojego dobra, żebyś następnym razem nie popełniła błędu”.

    Aaaaaaaa, też się w Was zagotowało?!! Bo u mnie krew buzowała strasznie, tymczasem „Kochanie” milcząco przyjmowała tę krytykę, tylko, że po kilku dniach „Kochanie” wybuchało nagle płaczem, nie wiedzieć czemu. Zbierało i zbierało te wszystkie „uwagi, porady i dobre słowa” w milczeniu po to, żeby wybuchnąć jak Etna w najbardziej niespodziewanym momencie. No i ja nie wiem czy to jest dobre. Wiem, że ten mąż miał niezły ubaw krytykując żonę, wiem też, że zawsze znajdzie się ku temu powód. Może rzeczywiście krytyka jest potrzebna po to, żeby coś zmienić, żeby kolejnym razem zrobić coś inaczej, tylko czy my jej w ogóle chcemy? Ja krytyki nie lubię bardzo i w ogóle się tego nie wstydzę. Nawet jeśli istotnie po jej przeanalizowaniu mogę przyznać rację osobie, która się odważyła mnie skrytykować, to nie mam do końca pewności czy była ona w ogóle potrzebna. Wolałabym chyba dojść do pewnych wniosków sama. Poza tym jest ogromna różnica pomiędzy krytyką, zwracaniem komuś uwagi, wyrażaniem opinii czy doradzaniem.

    1628367373565

    Mamy zazwyczaj problem z krytykowaniem bez ranienia drugiej osoby, bez wchodzenia w drażliwe zakątki i bez kąśliwości, która gdzieś pomiędzy słowami się kryje. Krytykować trzeba umieć, trzeba mieć ku temu zdolności i predyspozycje. Ponad wszystkim jednak w każdym z tych przypadków nie jest wskazane „wychylanie się” . Jakże często taki „krytykant” wyraża swoją opinię nie pytany, „doradca” doradza nie proszony i chyba wtedy krytyka boli najbardziej. Spotkałam się z taką krytykantką, która negowała styl życia swojej siostry, notabene ta nie prosiła jej o żadną opinię w tym temacie. Była odporna na te uwagi do czasu.

    Doszły obie do granicy, za którą znajdowało się tylko milczenie. Po wielkiej burzy słów, już dobrych parę lat, nie rozmawiają ze sobą. Czy było warto być krytykantką. Komu krytyka jest potrzebna, czy wnosi coś dobrego w życie? Ludzie pozwalający sobie na krytykowanie kogoś innego, moim zdaniem, powinni charakteryzować się jedną zasadniczą cechą – profesjonalizmem w danej dziedzinie. Ktoś, kto krytykuje biznes sam powinien być biznesową szychą, ktoś kto krytykuje czyjeś życie osobiste powinien poświadczać to swoim nieskazitelnym lub takim, na podstawie którego można naprawić błędy. Czy tak jest we wszystkich przypadkach? Przyjrzyj się osobom, które często Cię krytykują, czy one są mistrzami w tych dziedzinach? Czy mają do tego uprawnienia? Dużo szukałam pozytywnych aspektów krytyki, na próżno. Ja ich nie widzę, nie działa na mnie ani ta zewnętrzna ani tym bardziej wewnętrzna, a ona jest chyba najgorsza. U wielu kobiet pojawia się i niestety wyniszcza od środka. Atakuje zarówno poczucie własnej wartości, pewność siebie i szacunek do samej siebie. Krytykowanie swoich działań, wyglądu, braku osiągnięć i nie docenianie samej siebie wpływa na nas bardzo destrukcyjnie. Sama sobie i Wam również, proponuję zlikwidować wewnętrzną krytykę i zastąpić ją chwaleniem. Takim codziennym, rutynowym. Za dobrą pracę, za dobry obiad, za to, że nie narzekałyśmy przez cały dzień, a przede wszystkim, że dałyśmy radę. Każdego dnia pochwal siebie samą, pochwal inną kobietę. Jestem pewna, że wówczas nikt na krytykę nawet nie wpadnie a życie bez niej okaże się dużo bardziej pozytywne.