Drzwi
Pewna dziewczynka bardzo chciała wejść do biblioteki pełnej kolorowych, pięknych książeczek. Tak bardzo lubiła czytać, oglądać ilustracje i przewracać kartki. Biblioteka była jednak zamknięta. Czas minął, panie bibliotekarki poszły do domu. Ona jednak czekała. Stała przed wielkimi, czarnymi drzwiami biblioteki i czuwała w nadziei, że jednak ktoś tam jest i ktoś otworzy. Mijały godziny a jej smutek pogłębiał się coraz bardziej. Zrezygnowana, po wielu godzinach wpatrywania się w drzwi, postanowiła pójść do domu ze spuszczoną głową i obolałymi nóżkami. I wtedy usłyszała cichy szelest, odwróciła się i za swoimi plecami ujrzała inne drzwi, piękne, kolorowe, które były lekko uchylone. Okazało się, że ten szelest to dźwięk przerzucanych kartek pięknych książeczek, bo za tymi pięknymi kolorowymi drzwiami mieściła się nowa biblioteka całodobowa. Jaki jest wniosek z tej historyjki? Przestań skupiać się na tych drzwiach, które się zamykają a skoncentruj całą swoją energię na nowych, kolorowych, za nimi też może być ciekawy świat, może nawet bardziej kolorowy. Dopóki ja koncentrowałam się na tym , co mnie przytłaczało, było szare i smutne, dopóki żyłam wspomnieniami, porażkami i nieszczęściem całego świata, sama też taka byłam. Swoje, czarne drzwi, zamykałam na to, co mogłoby ten świat przeobrazić. A wystarczyło się tylko odwrócić, zmienić kierunek patrzenia, wystarczyło uśmiechnąć się do siebie i zaakceptować. Zrobić ten jeden, najważniejszy krok. Najważniejszy i najtrudniejszy, bo postawiony samodzielnie i świadomie. Kolejne kroki też muszą być stawiane świadomie. Tak wiele naszych kobiecych porażek jest wynikiem życia na zasadach innych osób, za sprawą ich magicznych podpowiedzi, sugestii, wywieranych na nas emocji. Żeby się od tego wszystkiego uwolnić trzeba sobie samej zaufać. Och, jakie to trudne.
Jeżeli zastanowisz się dlaczego innym ludziom nie ufasz to odpowiedzi znajdziesz kilka, ale główna jest taka, że oni Cię kiedyś zawiedli. Jak można zaufać komuś, kto nie dotrzymał słowa raz, dwa, więcej? Jak można zaufać komuś, kto zawiódł Cię kilkakrotnie, dając nadzieję, a potem ją odbierał. To trudne i ryzykowne. Może się przecież powtórzyć, a tego nie chcesz. Dlaczego zatem sobie samej nie ufasz? Bo też siebie zawiodłaś nie raz. Postanowiłaś coś, obiecałaś sobie, że zrobisz albo nie zrobisz i nie dotrzymałaś sobie danego słowa. Skoro tak było, to może się przecież powtórzyć. Więc jak masz sobie zaufać? Lepiej jest dalej ufać innym i w razie czego to na nich zwalić odpowiedzialność.
Przypomnij sobie ile razy postanowiłaś, że zmienisz coś w swoim życiu, ile razy miałaś zacząć zdrowo się odżywiać, ile razy przechodziłaś na dietę, ile razy zapisywałaś się na jakiś kurs, ile razy planowałaś zmianę pracy… i ile z tego dowiozłaś do końca? Mówi się, że najtrudniej jest zacząć, ja uważam, że najtrudniej jest dotrwać do końca. Sama tak wiele razy rezygnowałam z rewelacyjnego pomysłu, który miał zmienić moje życie. Poddawałam się na pierwszym zakręcie, bo nie ufałam sobie, bo zabierałam się za wiele rzeczy naraz, bo nie dostosowałam działań do swoich możliwości. A do wszystkiego, co w życiu robimy potrzebny jest plan, jakiś przepis.
Upiekłam w swoim życiu wiele serników, ale nie wychodziły tak znakomite jak bym chciała, próbowałam swoich sił w biszkoptach, ale one też odbiegały od ideału, dopóki nie znalazłam odpowiedniego przepisu, który krok po kroku przeprowadził mnie przez wszystkie etapy tworzenia, aż postawiony na stole wzbudził zachwyt innych a u mnie dumę, która mnie rozpierała.
Dobry przepis to już połowa sukcesu. Dobry plan na zmiany, na życie to też połowa sukcesu. Ja miałam z tym problem, jeśli Ty też go masz to rozłóż sobie swój plan na drobne, zacznij od jednej części, którą doprowadzisz do końca. Himalaista zdobywa jednocześnie tylko jeden szczyt, ale stara się robić to doskonale, do samego końca. Może Ty też zacznij od jednego szczytu, osiągnij go, na tyle ile możesz, ale zrób to.
Pamiętaj, że dopóki się nie odwrócisz i będziesz wpatrzona w swoje znane, stare, czarne drzwi – nic się nie zmieni.
Nie martw się
Jak to łatwo powiedzieć. Takie słowa same cisną się na usta, kiedy widzimy zatroskaną koleżankę, której zawalił się cały świat, jej świat. Tymczasem kobieta, która ma milion spraw na głowie, problemy, które piętrzą się jeden po drugim, a do tego jeszcze niepewną przyszłość całej rodziny, nie chce słyszeć „nie martw się”. Co chce słyszeć? Czy w ogóle cokolwiek? Czy my, kobiety, opowiadając o swoich problemach chcemy słyszeć słowa wsparcia i porady? Czy my tego potrzebujemy? Jasne, że tak. Nawet jeśli uważamy, że nic i nikt nam nie pomoże, nawet jeśli uważamy, że tylko my same wiemy wszystko najlepiej. Chcemy wskazówki…jakiejkolwiek, która jak drogowskaz, pokieruje nas w dobrą stronę. Tylko czy chcemy słyszeć coś, co jest dla nas nie wygodne, co nie jest łatwe? Z rozmów z innymi kobietami, które wołają o pomoc, wysuwa się obraz łatwego koła ratunkowego. Tak bardzo potrzebują pomocy, ale nie stosują się do porad bo są za trudne, bo wymagają pracy, bo zmuszają je do wyjścia z dotychczasowego pudełka komfortu. Choćby ten komfort był piekłem, to jest piekłem znanym, stabilnym. Bardzo często słyszę od kobiet, że są zapracowane i nie mają na nic siły. Są przytłoczone obowiązkami, ale też sytuacją, która nas otacza i ma wpływ na stabilizację finansową. Na dodatek, one same, obarczają się winą za taki stan rzeczy. To poczucie winy jest czynnikiem dodatkowym i ciąży na kobiecie niczym kula u nogi. To naprawdę męczące. Już samo zamartwianie się i drążenie tego tematu pogrąża kobietę głębiej i głębiej. Ja nie jestem fanką takiego zamartwiania, wolę działanie, wolę odsunąć od siebie to, co jest przyczyną smutku a przyciągnąć do siebie same pozytywne myśli i działania. Bo przecież one gdzieś tam są.Pierwszy obowiązek każdej kobiety to zadbać o siebie, więc zrób to. Przestań tylko mówić, zacznij wdrażać w życie. Jeśli musisz to zmień sposób myślenia, przeprogramuj się na nowo. Z nowym oprogramowaniem łatwiej będziesz podejmować decyzje. Uwierz w swoją wartość i sama siebie pokochaj. Potrzebujesz przecież miłości. Potrzebujesz także innych kobiet, nie unikaj ich, wręcz przeciwnie, wysłuchaj. Nie musisz od razu zapisywać się do wszystkich grup wsparcia w swoim mieście, możesz przecież znaleźć takie kobiety w sieci. My potrzebujemy innych kobiet, potrzebujemy wysłuchać się nawzajem. Tego co je spotkało, jak rozwiązały swój problem, jak nauczyły się na nowo żyć. To motywuje, inspiruje a czasem nawet może prowadzić ku zmianom. Wiesz przecież, że my wszystkie zasługujemy na szczęście, sukces i szacunek. Wiesz też, że nie jesteś jedyną kobietą, którą dotykają jakiekolwiek rozterki życiowe.
Potraktuj te słowa jako wsparcie, bo wsparcia też potrzebujemy a tak często nie mamy go obok. Ale potraktuj te słowa również jako taki właśnie drogowskaz, bo iść trzeba dalej. Odciąć się grubą kreską od tego co było, minęło, może wyciągnąć wnioski na przyszłość, może zmienić otoczenie ale na pewno nie rozkminiać w nieskończoność tego, co już się wydarzyło. Kobiety bardzo często właśnie wracają do przeszłości, analizują, nakręcają się tylko po to, żeby kolejny i kolejny raz popadać w kiepski nastrój. Jedynie to może się przecież wydarzyć. Nie będzie żadnego rozwoju, nie postawisz kolejnego kroku, jeśli będziesz grzebać się w przeszłości. A życie przecież ma tak wiele kolorów, tak wiele radości. Co zatem możesz zrobić? Podjąć decyzję. Dojrzałą decyzję. Jesteś przecież dojrzałą kobietą, bardzo w to wierzę. Potrzebujesz konstruktywnej rozmowy. Dla mnie często najważniejszą i najbardziej skuteczną rozmową jest rozmowa z samą sobą. Zadawanie samej sobie pytań. One są najbardziej trafione. Obie strony doskonale się przecież znają i ja i ta druga, będąca moim odbiciem w lustrze. Kiedy zadasz sobie pytanie – czym się zamartwiasz? Po co to robisz? Jak się czujesz z tym zamartwianiem i czy chcesz tak dalej żyć, zobaczysz w swoich oczach odpowiedź. Mam nadzieję, że zgodzisz się ze mną, że to bardzo często my same wiemy najlepiej co powinnyśmy zrobić i w jaki sposób rozwiązać swój problem, tylko nie dopuszczamy do siebie tego wewnętrznego głosu. Błąd. Trzeba go posłuchać, trzeba wziąć pod uwagę wszystkie swoje pomysły i co najważniejsze, wdrożyć je w życie. Po to, aby nikogo nieświadomie nie zmuszać do powiedzenia „Nie martw się”
Trzecie urodziny grupy
Jak smakuje satysfakcja? Wybornie. Mogłam to sobie tylko wyobrazić trzy lata temu kiedy, dzień po dniu uruchomiłam bloga i założyłam grupę na Facebooku. Niby nic nadzwyczajnego…..oooo, wcale nie! To wcale nie jest takie proste, jak się nie wie tego, czy tamtego…ale małymi kroczkami, dzień po dniu zebrałam kobiety w jednym miejscu i czerpałam z nich inspirację, od siebie dając skrawek motywacji do działania, do zmiany, do refleksji …to dużo.To jedno miejsce, to Internet…skarbnica relacji, wiedzy i pomysłów, gdy w głowie ich brak. Kobiety z Polski, Szwajcarii, Anglii czy Niemiec…kobiety z Torunia, Opola, Wrocławia, Bydgoszczy… zebrało się nas do dnia dzisiejszego ponad 400 osób. Realnie patrząc na możliwości i zaangażowanie kobiet, postanowiłam zebrać je w realu, nie wszystkie 400, ale kto wie… może za kilka lat podejmę się takiego wyzwania.Póki co, przybyło nas kilkanaście, jedne już znały się osobiście, inne tylko z komentarzy pod postami na grupie. To zadziwiające, ale dało się jednak zauważyć, że znały się od lat. Jedne pełne ekspresji, inne ciekawe drugiej osoby, ale wszystkie głodne relacji z pozostałymi kobietami. To jest największa wartość, którą wynoszę ja, zarówno z takich spotkań jak i z kontaktu internetowego z Wami.Uczę się Was…nieustająco się uczę. Czerpię radość, energię, zadumę… wszystko w dawkach odpowiednich dla mnie. Wymiana myśli, wspomnień, pasji i zdolności, które wszystkie posiadamy, to one zostaną ze mną na długo. Kobiety są przecież niekończącą się zagadką. Kiedy wydaje im się, że nic nie potrafią… kiedy twierdzą, że nie mogą wnieść żadnej wartości w jakąkolwiek grupę, że nie są specjalnie nadzwyczajne….nagle okazuje się, że są cudowne, utalentowane i wartościowe. Wystarczy im o tym przypomnieć….. pokazać sukcesy, wygrzebać umiejętności.Tego oczekiwałam po tym spotkaniu i uzyskałam, nie tylko dla własnej satysfakcji, ale dla Waszej… pewności siebie, spokoju wewnętrznego i motywacji do działania. Dzięki grupie mam przyjemność otaczać się kobietami tak różnymi, jak kwiaty na łące, której o dziwo jeszcze nikt nie skosił. Są barwne i oryginalne, silne i delikatne zarazem, skromne i wyróżniające się. Pamiętacie moją porównywarkę kwiatową? Warto przypomnieć sobie te ciekawe podcasty, znajdziecie je tutaj W prosty sposób pokazują jak barwny wachlarz kobiecości nas otacza.Trzy lata, tyle działamy wspólnie na internecie, sami rozumiecie, że jest co świętować. Te facebookowe grupy pojawiają się szybko i szybko znikają, ja postawiłam sobie cel, aby ją utrzymać w stanie aktywności tak długo, jak się da. Wiem, że jest potrzebna, tak samo jak spotkania, rozmowy, współpraca…i na tym będę skupiać się nadal. Czerpię z tego ogromną radość i widzę, że dzielenie się nią owocuje. Cóż, jednym słowem uważam nasze urodziny grupy za udane, w nadziei na kolejne, równie fantastyczne, będę nadal robiła „swoje” dla siebie…dla Was. Dlaczego? Bo warto 😊 Wam życzę spełniania własnych marzeń i rozwoju osobistego, tak pomocnego przy ich spełnianiu 😊 Dziękuję Wszystkim Kobietom Wartym Miliona za to, że jesteście 😊😊 A jeśli Ty, Droga Czyteniczko chcesz dołączyć do naszej grupy to zapraszam, link znajdziesz poniżejTrudny związek
Pamiętasz, kiedy ostatnio poczułaś zawód miłosny, albo rozczarowanie zachowaniem partnera? A może jesteś jedną z tych kobiet, które z nadzieją czekają na swoją drugą połówkę pomarańczy? Szukasz albo czekasz…może gdzieś tam jest, może zjawi się wreszcie, pokocha, zaopiekuje.. myślisz. Szukasz, czekasz, myślisz i tak w kółko.
Życie w związku Cię przerosło, każda rozmowa kończy się kłótnią, albo wręcz przeciwnie, od rana do wieczora w Twoim domu króluje przerażająca cisza. Życie bez związku też nie jest przyjemne, brakuje Ci towarzysza na długie, zimowe wieczory, wsparcia silnego , męskiego ramienia w trudnych sytuacjach i kogoś, z kim mogłabyś się zestarzeć. Przydałby się również taki zwykły facet, który odpowietrzy grzejniki albo przepcha brodzik, który zapchał się od sierści Twojego kota. Zastanawiasz się „dlaczego?” „Co ze mną jest nie tak, że przyciągam samych drani albo w ogóle nie przyciągam nikogo, czemu inne mają lepiej? Mają zgodne małżeństwa, szczęśliwe związki i spełniają swoje marzenia, dlaczego?”
Nie wiem czy Cię to pocieszy, ale jest wiele takich kobiet jak Ty, które wcale lepiej nie mają. Którym żyje się dokładnie tak samo jak Tobie. Walczą o swoją pozycję w związku, ukrywają smutek i strach pod pierzynką uśmiechu na zawołanie. Wiesz przecież o tym tak samo jak ja. Znasz kobiety, znasz siebie. Wystarczy tylko porozglądać się dookoła i skłonić do chwili refleksji. Nie wierzę, że tego nie widzisz. Podczas rozmów z kobietami widzę jak bardzo jesteśmy do siebie podobne. Różnimy się kolorem włosów, oczu, budową ciała, ale to, co w środku – jest takie samo. Potrzebujemy miłości, wsparcia, zrozumienia, uwagi. I jest wśród nas duża grupa kobiet, które oczekują tego wszystkiego z zewnątrz, od kogoś, ktoś ma im to wszystko dać, zapewnić. Liczą na to, że od innych zależy ich własne szczęście, powodzenie w życiu, sukces życiowy. Uzależniają swoje życie od decyzji innych.
Zauważyłaś jak wyglądają początki związków? Są piękne chwile, czułe gesty. Chcesz dać swojemu partnerowi to, co najlepsze, to czego chce, poświęcić jemu czas. Jeśli Twój ukochany mówi, że lubi sernik to Ty uczysz się tej sztuki cukierniczej, zdobywasz przepis od mamy, szukasz po sklepach najlepszego twarogu i choćbyś spaliła trzy blachy dążysz do perfekcji, żeby ukochanemu smakowało…myślisz że przesadziłam, może trochę, ale uwierz mi znam mnóstwo takich przykładów….jak sobie przypomnę ten pracochłonny miodownik, na który poświęcałam całe godziny…ech szkoda gadać. Krótko mówiąc chcesz dać chłopu szczęście.
Początki macierzyństwa są podobne. Dajemy dziecku to wszystko, czego potrzebuje. Opiekę, uwagę, czas. Obserwujemy jak się rozwija, pobudzamy ten rozwój, otaczamy opieką, bezpieczeństwem i pielęgnujemy na wiele sposobów. Bywa, że wszyscy domownicy chodzą na paluszkach bo dziecko śpi w łóżeczku po wielu godzinach męki z kolką. Wszyscy robią wszystko, żeby to dziecko mogło się wyspać, żeby wypoczęło, żeby wyzdrowiało i żeby było radosne. I jest to całkiem naturalne. Pojawia się w naszym życiu nowa osoba i skupia na sobie cała uwagę. A my robimy wszystko, żeby się udało, żeby związek się udał, małżeństwo żeby się udało, macierzyństwo żeby się udało….żeby to wszystko wyszło potrzeba skupienia się właśnie na tym. Nie muszę dodawać, że mamy prawo oczekiwać podobnej uwagi, podobnego skupienia, podobnej miłości. Czy tak jest? Różnie z tym bywa. Każdy związek jest przecież inny, macierzyństwo jest inne , dzieci są inne no i my różnimy się między sobą. Trudno żyje się z kimś, kto sam ma ze sobą problem, kto siebie nie lubi, kto nie widzi nic wartościowego ani w sobie ani w drugiej osobie, z którą się związał. Dlatego moim zdaniem najważniejsze jest dbanie o swój rozwój i ciągłe podnoszenie poziomu poczucia wartości u siebie. Związek z samą sobą. Tak. To najważniejszy związek i najtrudniejszy zarazem. My dziewczyny jesteśmy trudne, ja jestem trudna i Ty też. Jeśli dobrze poszukacie to znajdziecie mnóstwo publikacji w stylu „udane małżeństwo, udany związek, udane macierzyństwo, poradniki jak stworzyć to wszystko, ale czy jest taki poradnik UDANA JA ? Wspaniały pomysł na kolejny artykuł, warto – naprawdę warto skupić się na sobie, zadbać o siebie i to nie tylko w takim sensie zewnętrznym, masaż, kosmetyczka, fryzjer, chociaż oczywiście jest to istotne. Ważne są także różne inne warstwy, jak w torcie.. lubicie jak jest w nim kilka takich fajnych i smacznych warstw.. biszkopt, krem, owoce, czekolada itd. . W Twoim życiowym torcie musi być spokój, miłość do siebie, spotkania z innymi kobietami, rozmowy, czytanie książek, pomaganie innym, rozwój.. ciągły rozwój. Wszystko to być musi, żeby Twój związek z samą sobą był udany.
Trzeba tylko się ruszyć. Ja ciągle namawiam do działania. Bo bez działania nie ma zmiany, nie można ruszyć się z miejsca. Chcesz coś zrobić, ale nic nie robisz, chcesz być szczęśliwa i myślisz, że to szczęście przyjdzie, zapuka do drzwi i powie „Cześć Gośka, nazywam się szczęście i teraz od tego momentu będziesz już zawsze szczęśliwa” no nie! Tak się nie zadzieje. Jeśli chcesz być szczęśliwa to będziesz, jeśli chcesz być nieszczęśliwa, również masz na to szanse. To jest Twój wybór. To od naszych wyborów zależy jak będzie wyglądało nasze życie, od decyzji, jakie podejmujemy będzie wyglądał kolejny dzień. Czasem mam wrażenie, że życie jest zbyt proste i dlatego my same je utrudniamy. Znam kobiety, które dobrze czują się taplając we własnym błotku, znam takie, które uwielbiają skupiać uwagę innych na sobie użalając się, współczując, znam też takie, które nie pozwalają sobie na wolność, na szczęście. Wiecie dlaczego? Bo tak chcą. Bo taka jest ich decyzja. Dlatego zanim kolejny raz zrzucisz winę za swoje niespełnione marzenia na innych, zanim poleją się łzy bo Twoje oczekiwania były inne niż obecna rzeczywistość, to przyjrzyj się związkowi z samą sobą. Czy poświęcisz temu związkowi czas, czy opiekujesz się sobą, czy dajesz sobie szansę na odpoczynek, na rozwój, na spokój? Czy dbasz o ten najważniejszy związek? Inne także są ważne…wszystkie związki są ważne, ale uzależnione od tego najważniejszego. Związek numer jeden to związek z samą sobą. Kochaj siebie, zadbaj o siebie, zadbaj o ten związek. Poświeć sobie czas, zrób najlepszą kawę, upiecz najlepszy sernik, miodownik co tam chcesz…idź na spacer, idź z koleżankami do kina…nasza grupa na facebooku tez może Ci w tym pomóc…zadbaj o dobry sen, zadbaj o spokój wewnętrzny, nie pozwól sobie na złe emocje, otaczaj się pozytywnymi ludźmi, słuchaj innych kobiet. Daj sobie szansę na to, aby związek z samą sobą miał szansę się udać. Trzymam za ten związek kciuki.
SPEŁNIENIE
Chodzi za mną to spełnienie od kilku tygodni. Jakie piękne to słowo, prawda? Wzbudzające, przynajmniej we mnie, pozytywne a może nawet wzniosłe uczucia. Spełniają się przecież marzenia, życzenia po cichu szeptane, spełniają się przepowiednie …a ja? Czy ja jestem kobietą spełnioną? Odkąd zaczęłam zaglądać w głąb siebie, poprzez pisanie, afirmację czy medytację, poznałam cel swojej podróży i powód, dla którego każdego dnia zwijam się z łóżka i stąpam po powierzchni, nie zawsze usłanej różami. Bo spełnioną być to spełniać marzenia, więc je spełniam. Jedno po drugim, krok po kroku. Nauczyłam się już tego, że same się nie spełniają. Nie wystarczy popatrzeć w gwiazdy i wypowiedzieć życzenie. Nie wystarczy wypuścić do wody złotą rybkę i liczyć na cud. Marzenia się spełniają przez działanie. Pomyślisz może..kurcze znowu trzeba działać, znowu coś trzeba robić. Wiele osób tak myśli i za tą myślą idzie decyzja o „nic nie robieniu”, bo tak jest łatwiej, nie trzeba podnosić rękawicy, nie trzeba planować, dokształcać się, zmieniać czegokolwiek. A kobiety bardzo często wybierają to, co znane, bezpieczne, choć nie zawsze daje poczucie szczęścia. Myślę, że kobieta jest wtedy spełnioną, kiedy działa. To jest jak podróż, która zaczyna się na stacji o nazwie „Czego chcesz?” A kończy tam, gdzie jest „Szczęście” .
To właśnie wtedy jesteśmy spełnione, kiedy jesteśmy szczęśliwe, kiedy pojawia się euforia i kiedy wypełnia nas satysfakcja z działania. Jednak wsiadając do pociągu musimy zadać sobie pytanie „Czego tak na prawdę chcemy i w którą stronę ten pociąg ma jechać?” A trasa wcale nie będzie łatwa. Pełna zakrętów, awarii, przesiadek. Ale zawsze do przodu. Brałam ostatnio udział w bardzo inspirującym spotkaniu „Kobiet Spełnionych” i być może stąd ten temat urodził się w mojej głowie. Dr Monika Mularska-Kucharek (link do strony na fb) – organizatorka eventu, w piękny sposób przedstawiła kim kobieta spełniona jest i co jej to spełnienie daje. Ale przede wszystkim pokazała kilka drogowskazów, które kierują ten pociąg w odpowiednią stronę, w stronę szczęścia. Czyż nie wszystkie tego pragniemy? Czy szczęście nie jest celem nadrzędnym?
W tym zabieganym świecie, w którym wydreptujemy ścieżki pomiędzy swoimi rolami życiowymi, brakuje nam czasu dla siebie, energii dla siebie i refleksji nad pytaniami dokąd zmierzamy. Jakby to był luksus, na który nas nie stać. Tymczasem ten luksus jest nam wszystkim dany po równo. CZAS. To on traktowany jest przez kobiety „po macoszemu”.
Ciągle zbyt wiele z nas uważa poświęcanie samej sobie czasu za egoizm, biczujemy się mentalnie za otaczanie samej siebie miłością, ograniczając ją do minimum. Luksusem jest samotny spacer po parku, wyjście do kina czy pół godziny z książką w ręku. Nasze blokady i przekonania, pieczołowicie wpajane latami, zadomowiły się w głowach wielu kobiet i trzeba ogromnego nakładu pracy, żeby je usunąć jak oprogramowanie z dysku. Nie jest to łatwe. Bo jak, szybko i bezboleśnie pozbyć się wieloletnich naleciałości na dodatek nie wyrządzając nikomu krzywdy. Przyznacie, że to trudne zadanie.
Tymczasem owo poświęcanie czasu samej sobie dodaje kobiecie energii, która potrzebna jest wszystkim dookoła. Szczęście kobiety promieniuje przecież na całą resztę. Daje spokój i bezpieczeństwo dzieciom, atrakcyjność mężczyźnie i inspirację innym kobietom. Wbrew pozorom zatem ten czas dla siebie, to bardziej ładowanie akumulatorów, żeby świecić światłem dla innych. Dlatego namawiam kobiety do aktywności manualnej i kreatywnej, dlatego odsyłam do literatury rozwojowej i na warsztaty, których wokół cała masa. To dodaje energii, dodaje odwagi i wiary we własne możliwości.
Kiedy kobieta znajduje czas dla siebie – pokazuje innym, że zasługuje na uwagę, że jest tej uwagi warta. Pokazuje też samej sobie, że może to zrobić, że udaje jej się ten czas zorganizować i nic złego się nie stanie, świat się nie zawali. Jest to wprawdzie odważne i odpowiedzialne stanowisko, ale tylko w taki sposób można podążać w kierunku spełnienia.
Znasz pewnie, tak samo jak ja, kobiety uwieszone wręcz na swoich mężach, rodzicach, dzieciach bo tak im wygodniej albo inaczej po prostu nie potrafią. Co wcale nie oznacza, że się nie spełniają. Jeśli w tych obszarach kierują się swoimi wartościami i według nich żyją to jest to możliwe. Myślę, że kobieta sama czuje czy jej życie jest spełnieniem scenariuszy innych osób czy swojego, napisanego świadomie . I na tej świadomości zatrzymałabym się, bo bardzo często nie zwracamy na nią uwagi. Życie wielu kobiet to taka podróż sponsorowana przez innych, nawet plan podróży, trasa, mapa jest sponsorowana, wymyślana przez innych. One tylko siadają na miejscu pasażera i po prostu „towarzyszą”, nie zastanawiając się gdzie, z kim i po co jadą. A kiedy przychodzi moment, w którym podróż je nudzi albo nagle dopada je choroba lokomocyjna szukają winowajcy….. kierując swój wzrok najczęściej na wszystkich sponsorów dookoła. I z tego punktu ciężko swoją świadomą trasę obrać, ale warto, bo na spełnienie nigdy nie jest za późno. Głęboko wierzę, że Twój pociąg jedzie w dobrą stronę, tylko Tobie znaną i że trafisz do naszej wspólnej stacji, jaka jest „Szczęście”.
- Zapraszam do obejrzenia relacji z warsztatów Akademii Kobiety Spełnionej, które zorganizowała i prowadziła dr Monika Mularska – Kucharek (tu link do youtube)
SZCZĘŚLIWE PUZZLE
Podczas różnych spotkań rodzinnych… z okazji urodzin, imienin, rocznic czy świąt wszelakich, życzymy sobie szczęścia. Jestem pewna, że takie słowa sypią się często z ust „odruchowo” bez większej filozofii, na zasadzie, że „tak się po prostu mówi”. Z drugiej strony głęboko wierzę, że istotnie życzenie komuś szczęścia, płynie prosto z serca. Jednak nawet wtedy, to „szczęście”, które jest takie ważne, może znaczyć dla każdego coś zupełnie innego. Bo czym jest szczęście? Zadałaś sobie kiedyś takie pytanie? Czym jest szczęście dla Ciebie? Kiedy ostatni raz byłaś szczęśliwa? Tak…naprawdę, bez puszenia się przed innymi, odpowiedz sama przed sobą. Kiedy to było, jakie okoliczności temu zjawisku towarzyszyły i czy dobrze się wtedy czułaś?
Wychodzenie z „ran życiowych”, w których żyjemy, cała nasza rewolucja życiowa, której się podejmujemy, opiera się właśnie na pytaniach, na rozmowie z samą sobą. Dopiero wtedy tak naprawdę się poznajemy. Kobiety bardzo często czegoś chcą, ale tak naprawdę nie wiedzą czego. Właśnie dlatego, że brakuje dialogu z samą sobą. Pamiętam, kiedy mówiłam do koleżanki, że nie chcę tak żyć, że chcę inaczej, ale tak naprawdę nie wiedziałam jak. Gadałam byle gadać. Bo tak było łatwiej i wbrew pozorom to „wieczne gadanie”, marudzenie i użalanie się nad swoim losem jest takie proste, łatwe i bezużyteczne jednocześnie, bo nic za sobą nie niesie. Żadnych zmian.
W moim gadaniu nie było przecież potrzeby pomocy, czy zmiany stanu, w którym byłam. Ważne natomiast było, żeby się „wygadać”. I bądźmy szczerzy – wygadanie się pomaga – to fakt, ale nie dwudziesty piąty raz i nie bez przerwy o tym samym. To tylko obarczanie swoimi problemami innych.
Dochodzenie do wewnętrznej równowagi bardzo często opiera się na dialogu z samą sobą. Rezultatem tego jest właśnie uświadomienie sobie, że tak naprawdę nikt nic nam nie musiał mówić – jak żyć, co zrobić, co zmienić. Same do tego dochodzimy. Nie jest to proste, dlatego tak nagminnie tego unikamy. Wydawać by się mogło, że metoda – „pytanie, odpowiedź”– to najprostsza metoda terapii, tymczasem stosujemy całą masę wymówek, od braku czasu, poprzez brak przekonania aż po strach. Tego ostatniego chyba doświadczamy najczęściej, ja na pewno. Trzeba na prawdę dużej odwagi, żeby szczerze ze sobą porozmawiać. To przecież ja wiem o sobie najwięcej, to ja wiem, jaka jest prawda, nawet ta najmniej wygodna i to ja jestem swoim największym krytykiem. Ale to jest najważniejsza rozmowa, zmieniająca życie.
Od zadania sobie pytania czym jest dla mnie szczęście rozświetla się na horyzoncie cel. A to już ogromny sukces. Dla Ciebie szczęście to może być bogactwo, dla Twojej przyjaciółki uroda, dla jeszcze innej możliwość podróżowania. Dla każdej z nas szczęście może mieć różne oblicze. Podczas licznych rozmów z kobietami, bardzo często jednak szczęście określane jest jako SPOKÓJ. Tak często opisują stan, w którym ostatnio były szczęśliwe. Kiedy ja myślę o moim szczęściu i przypominam sobie momenty, w których byłam szczęśliwa to również łączy je jedno – właśnie SPOKÓJ. To on daje mi poczucie szczęścia. Jest dla mnie ważny, dlatego do niego dążę. Nie jest to droga łatwa, ale możliwa do przejścia. Wiele z tych kobiet, którymi otaczam się na co dzień, pokonuje podobne drogi, i podobnie jak ja mają chwile zawahania, zniechęcenia. Bo proces zmiany nie należy do najłatwiejszych, często trzeba przewartościować swoje życie, często trzeba być konsekwentną i nauczyć się nowych nawyków życiowych, tak jak małe dziecko procesu stawiana nóżek na podłodze. Tymczasem kobiety często poddają się właśnie dlatego, że zmiany są trudne, tak jakby życie w „kieracie” należało do prostych. Kobiety pracują bardzo ciężko ponad swoje siły, zajmują się domem i dziećmi, wykonując pracę kucharki, sprzątaczki, kierowcy, niańki i korepetytorki w jednym. Są mistrzyniami w rozwiązywaniu wszelkich rodzinnych problemów, dźwiganiu niezliczonej ilości ciężkich reklamówek i magicznym sprzątaniu mieszkania przed wizytą perfekcyjnej pani domu w postaci teściowej. A konsekwentne dążenie do szczęścia sprawia im trudność. Zastanawiające, prawda? Kiedy zaproponowałam koleżance słuchanie codziennie pięciominutowej afirmacji, stwierdziła, że dała radę tylko kilka dni, bo nie mogła znaleźć czasu. Kiedy poleciłam, żeby posłuchała jakiegoś motywacyjnego filmiku na YouTube, albo spróbowała medytacji – to też okazało się to zbyt trudne. Skala trudności okazuje się być zatem ogromna. Może się przecież okazać, że ten cel, który zaświecił na horyzoncie, nie jest taki ważny, żeby zmieniać nawyki. Może nie być na tyle ważny, żeby wprowadzać do swojego życia coś nowego, albo usunąć z niego coś, co nam szkodzi. Aby się o tym przekonać, trzeba i tak i tak ten cel zdefiniować.
Skoro już wiem, że moje szczęście to spokój i wiem, że jest to dla mnie dobre uczucie, wzbudzające pozytywne wibracje, to ja CHCĘ osiągać je jak najczęściej. CHCĘ podejmować działania, które mnie do tego szczęścia doprowadzą. Ja po prostu CHCĘ być szczęśliwa. Tak świadomie, a nie „byle gadać” Jeżeli dla Ciebie szczęście to dobra materialne, to jest ok. Jeśli jesteś szczęśliwa, wtedy, gdy kupisz sobie nowe buty, to jest ok. Jeśli jesteś szczęśliwa, spędzając wymarzone wakacje z ukochanym na tropikalnej wyspie, to też jest ok. Jest ok szczęście, które osiągasz patrząc na pełne półki w Twojej spiżarni, uginające się pod ciężarem słoików z zaprawami. To wszystko jest ok, pod warunkiem, że czujesz się w tych momentach szczęśliwa. Warto jednak zauważyć, że ani jedna z tych sytuacji nie trwa wiecznie, wszystko przemija, wszystko się kończy i wtedy zaczyna się kolejny proces, który ma na celu kolejny moment szczęścia. Bo szczęście to momenty, to puzzle, z których składa się nasze życie. Są puzzle z namalowaną euforią, śmiechem, podnieceniem, ale też spokojem i ciszą. Czasem jeden element z układanki wyjmujemy, czasem dokładamy, ale o szczęście trzeba dbać, trzeba je pielęgnować i jestem pewna, że to my same jesteśmy za to odpowiedzialne, nie ktoś inny, tylko my. Wydawać by się mogło, że szczęście może nam dać mężczyzna, dziecko, ktokolwiek inny…być może na chwilę tak, ale to są ciągle chwile. My jesteśmy odpowiedzialne za własne szczęście. Jeśli wiesz kiedy jesteś szczęśliwa, jeśli dążysz do takich momentów to możesz sobie pogratulować i iść dalej, pamiętając o tym, że szczęście to podstawowy filar naszego poczucia wartości. Łatwiej jest je zaniżyć, jeśli kobieta nie jest szczęśliwa. Dlatego tak ważne jest poznanie swoich pragnień i dążyć do tego, co ważne, bo kobietom szczęśliwym żyje się łatwiej.
Dużo szczęścia Wam życzę.
Za krótkie gacie
Pamiętam ogromną burzę wokół szkolnych mundurków, kiedy moja pierwsza córka poszła do podstawówki. Grupa rodziców, tych „za i przeciw” zerkała na siebie posępnym wzrokiem na każdej wywiadówce, ja byłam „za”. Tak bardzo się cieszyłam, że moja córka w tym szarym kraju będzie nosiła mundurek jak jakaś amerykańska uczennica z collegu. Były to, co prawda zwykłe granatowe kamizelki z przyszytą tarczą szkoły, ale zawsze.
Podobały mi się szkolne wycieczki w miejskim autobusie opasane w identyczne uniformy. Nie przemawiały do mnie argumenty, że za grube, że niepraktyczne albo nijakie. Dla mnie była ważna przynależność do jakieś grupy i możliwość identyfikacji z innymi. Sama na przestrzeni szkolnych lat nosiłam mundurki, które określano mianem „fartuszków”, te to dopiero były hitem. Też granatowe, choć nie koniecznie atrakcyjne, z odpinanymi, białymi kołnierzykami i tarczą na lewym ramieniu. Wszyscy byliśmy równi, mogła nas wyróżniać jedynie wiedza, przebojowość albo talent, na pewno nie ubrania. Z taką nadzieją każdego ranka moja córka naciągała na siebie granatowy uniform w „serek”.
Społeczeństwo od zawsze daje upust swoim buntom, jeśli chodzi o ubrania. Zazwyczaj dotyczy on pakowania ciał w jednakowe, zbyt skromne i mało atrakcyjne kubraczki, wykonane ze słabej jakości tkanin. Fartuchy w fabrykach, garsonki w bankach i mundurki w szkołach. Zawsze się zastanawiałam czy taki bunt miewają też policjantki, żołnierki czy zakonnice. Domyślać się mogę, że nie. Wiedzą przecież z czym wiąże się ich zawodowy wybór. Marząc o tym, żeby zostać policjantką zdają sobie sprawę, że mundur jest obowiązkowy, wybierając powołanie w służbie Pana Boga, zdają sobie sprawę, że ubiór zakonnicy od lat jest taki sam. Czy zatem wybierając pracę w jakimś banku, widząc jak kobiety przemieszczają się w garsonkach nie powinny brać pod uwagę, że po pozytywnym przejściu rekrutacji, również w taki wskoczą? Czy wybierając dla dziecka szkoły nie powinny się spodziewać, że dla nich również jeden z tych mundurków będzie przeznaczony? Skąd zatem ten bunt?
Może to bunt dla samego buntu, a może chęć zmiany świata, zmiany zasad? Może to, że kobiety chcą wyglądać atrakcyjnie?
Tymczasem większość tych mundurków nasze, kobiece ciała zakrywa.
A może bunt bierze się z tego, że kobiety lubią wyglądać oryginalnie, inaczej niż pozostałe. Lubią swoim strojem wyrażać siebie, swoją osobowość, może nawet wabić, kusić lub, odwrotnie, odrzucać innych. Zdaję sobie sprawę, że ubiór służy nie tylko ogrzaniu, czy zasłanianiu. Tymczasem ostatnio pojawiło się zupełnie nowe zjawisko…odkrywania. Zbytniego odkrywania ciała. Temat pojawił się, gdy podczas ostatniej olimpiady zaczęto zwracać szczególną uwagę na to, w jakich strojach występują siatkarki, gimnastyczki czy biegaczki. Bardzo dużo różnych emocji towarzyszyło mi kiedy obserwowałam komentarze, zdjęcia i transmisje. Od takiego zwykłego oburzenia, że jak to, dlaczego one muszą w takich skąpych gatkach grać w piłkę i pokazywać dupsko milionom ludzi na całym świecie, a nie koniecznie tego chcą. Aż po taki sam głos w głowie jak ten, który towarzyszył mi podczas wywiadówek. Na litość boską… przecież od zawsze takie gatki noszą i jeśli coś im się nie podoba to przecież nie muszą trenować. Nie wiem jakie wytłumaczenie bardziej mnie przekonuje. Po prostu nie wiem, jak się okazuje nie każdy z nas ma takie czarno białe uzasadnienie. Jedno wiem na pewno burza wokół strojów przyćmiła mi całkowicie przyjemność z kibicowania, radość z wyników…kompletnie nie wiem kto i w jakiej dziedzinie zdobył medal.
A wystarczy przecież po prostu rozmawiać. W każdej sytuacji, w której pojawia się problem można spokojnie porozmawiać. Niestety, nie umiemy rozmawiać. Ludźmi kierują emocje, często złe emocje, często podsycane opiniami innych, niekiedy tych, którzy mają jakiś konkretny interes w takich burzach. Brakuje rozmów, kompromisów brakuje, przedstawiania swojego stanowiska i swoich pomysłów brakuje. Nie brakuje za to kłótni, sprzeczek, hejtowania i obrażania jedni drugich. Strój jest często obowiązkowy w różnych instytucjach i albo się to przyjmuje do wiadomości, albo nie. Można podejmować działania do zmiany, przedstawienia za i przeciw, ale sprzeciwianie się dla samego rozpalania ognia jest działaniem przyćmienia swoich kompetencji czy talentów. Zawsze przecież mamy wybór, działamy lub nie, to też jest wybór.
Mam nadzieję, że nie damy się zwariować, że zawodowa tancerka nie będzie się buntować przeciwko założeniu koronkowej sukienki na konkursie tańca towarzyskiego. Mam nadzieję, że nie powstrzymamy dziecka przed edukacją w jego wymarzonej szkole tylko dlatego, że trzeba nosić tam jakiś nudny mundurek. Mam nadzieję, że Wasze córki nie zrezygnują z kariery pływackiej bo trzeba założyć strój kąpielowy. A jeśli chciałybyście zmieniać te wszystkie zasady, wpisać w regulaminy swoje, nowe, inne po prostu…. to zacznijcie w tym kierunku działać. Tak jak wywalczyły to kobiety chcące wprowadzić spodnie jako legalny strój kobiecy w latach 50-tych XX wieku. Rewolucja możliwa jest zawsze, trzeba się tylko zastanowić czy mamy na nią wystarczająco dużo siły i energii na czas dłuższy niż tylko kilka dni Olimpiady.
Krytykantka
Jestem zdecydowanie przekonana, że większość z nas, kobiet, nie lubi krytyki. Ani tej kąśliwej ani tzw. konstruktywnej, ani żadnej. Zawsze zastanawiam się skąd biorą się opinie, że jest ona potrzebna, ba, nawet lubiana, skoro prawie wszystkie kobiety, jakie znam obrażają się, zasmucają lub nawet załamują, słysząc jakieś krytyczne komentarze kierowane pod ich adresem.
Jesteśmy ludźmi, mamy uczucia, a co niektóre z nas są nawet bardzo wrażliwe. Bycie odbiorcą krytyki to nie jest dla nas ulubiona pozycja. Byłam kiedyś świadkiem takiego krytykowania żony przez męża.
„Kochanie, następnym razem nie dodawaj tyle bazylii”,
„Kochanie, zdecydowanie korzystniej wyglądałaś w poprzedniej fryzurze”, „Kochanie, nie denerwuj się, to dla Twojego dobra, żebyś następnym razem nie popełniła błędu”.
Aaaaaaaa, też się w Was zagotowało?!! Bo u mnie krew buzowała strasznie, tymczasem „Kochanie” milcząco przyjmowała tę krytykę, tylko, że po kilku dniach „Kochanie” wybuchało nagle płaczem, nie wiedzieć czemu. Zbierało i zbierało te wszystkie „uwagi, porady i dobre słowa” w milczeniu po to, żeby wybuchnąć jak Etna w najbardziej niespodziewanym momencie. No i ja nie wiem czy to jest dobre. Wiem, że ten mąż miał niezły ubaw krytykując żonę, wiem też, że zawsze znajdzie się ku temu powód. Może rzeczywiście krytyka jest potrzebna po to, żeby coś zmienić, żeby kolejnym razem zrobić coś inaczej, tylko czy my jej w ogóle chcemy? Ja krytyki nie lubię bardzo i w ogóle się tego nie wstydzę. Nawet jeśli istotnie po jej przeanalizowaniu mogę przyznać rację osobie, która się odważyła mnie skrytykować, to nie mam do końca pewności czy była ona w ogóle potrzebna. Wolałabym chyba dojść do pewnych wniosków sama. Poza tym jest ogromna różnica pomiędzy krytyką, zwracaniem komuś uwagi, wyrażaniem opinii czy doradzaniem.
Mamy zazwyczaj problem z krytykowaniem bez ranienia drugiej osoby, bez wchodzenia w drażliwe zakątki i bez kąśliwości, która gdzieś pomiędzy słowami się kryje. Krytykować trzeba umieć, trzeba mieć ku temu zdolności i predyspozycje. Ponad wszystkim jednak w każdym z tych przypadków nie jest wskazane „wychylanie się” . Jakże często taki „krytykant” wyraża swoją opinię nie pytany, „doradca” doradza nie proszony i chyba wtedy krytyka boli najbardziej. Spotkałam się z taką krytykantką, która negowała styl życia swojej siostry, notabene ta nie prosiła jej o żadną opinię w tym temacie. Była odporna na te uwagi do czasu.
Doszły obie do granicy, za którą znajdowało się tylko milczenie. Po wielkiej burzy słów, już dobrych parę lat, nie rozmawiają ze sobą. Czy było warto być krytykantką. Komu krytyka jest potrzebna, czy wnosi coś dobrego w życie? Ludzie pozwalający sobie na krytykowanie kogoś innego, moim zdaniem, powinni charakteryzować się jedną zasadniczą cechą – profesjonalizmem w danej dziedzinie. Ktoś, kto krytykuje biznes sam powinien być biznesową szychą, ktoś kto krytykuje czyjeś życie osobiste powinien poświadczać to swoim nieskazitelnym lub takim, na podstawie którego można naprawić błędy. Czy tak jest we wszystkich przypadkach? Przyjrzyj się osobom, które często Cię krytykują, czy one są mistrzami w tych dziedzinach? Czy mają do tego uprawnienia? Dużo szukałam pozytywnych aspektów krytyki, na próżno. Ja ich nie widzę, nie działa na mnie ani ta zewnętrzna ani tym bardziej wewnętrzna, a ona jest chyba najgorsza. U wielu kobiet pojawia się i niestety wyniszcza od środka. Atakuje zarówno poczucie własnej wartości, pewność siebie i szacunek do samej siebie. Krytykowanie swoich działań, wyglądu, braku osiągnięć i nie docenianie samej siebie wpływa na nas bardzo destrukcyjnie. Sama sobie i Wam również, proponuję zlikwidować wewnętrzną krytykę i zastąpić ją chwaleniem. Takim codziennym, rutynowym. Za dobrą pracę, za dobry obiad, za to, że nie narzekałyśmy przez cały dzień, a przede wszystkim, że dałyśmy radę. Każdego dnia pochwal siebie samą, pochwal inną kobietę. Jestem pewna, że wówczas nikt na krytykę nawet nie wpadnie a życie bez niej okaże się dużo bardziej pozytywne.
Nasza grupa
Ponad dwa lata temu stworzyłam na facebooku grupę „Kobieta Warta Milion”. Po co? Po to, żeby mieć kontakt z kobietami dla których piszę, robię to przecież nie tylko dla siebie. Chciałam znać ich opinie o moich artykułach, czy się ze mną zgadzają czy nie. Jakie jest ich spojrzenie na świat, który nas otacza. Każda z nas przecież jest inna i każda niesie inny bagaż doświadczeń. To dla mnie ważne, żeby mieć jakiś odnośnik, jakiegoś odbiorcę. Nie sądziłam wtedy, że z biegiem czasu tak wiele z tych kobiet poznam osobiście i będę miała z nimi tak bliski kontakt. Internet to nie tylko śmieszne zdjęcia, cytaty czy konkursy i ankiety. To przede wszystkim „obecność”. Tak, jest bardzo ważna. Nawet jeśli nie każda z członkiń grupy i nie zawsze, wchodzi w jakiś post i nie bierze czynnego udziału, w tym co publikuję, to wiem, że jest gdzieś tam daleko, lub całkiem blisko. Poczucie, że nie jesteśmy same jest przecież bardzo ważne. Kiedy kobiety piszą, że mi dziękują, że jakiegoś kopa dają im moje wpisy lub artykuły, do których je często odsyłam, że osiągają pion w swoim życiu, to jest to dla mnie znak, że warto, że to wszystko ma sens. A świat jest przecież pełen ludzi tak mało życzliwych, obserwujących jedynie porażki i upadki, ludzi, którzy zamiast dopingować ciągną w dół, w tym też kobiety. Głęboko jednak wierzę w to, że dobra energia będzie miała większą moc i większy zasięg, dlatego każdego dnia jestem obecna i czuję te obecność z drugiej strony.
Są to kobiety w różnym wieku, z różnym doświadczeniem zawodowym, posiadające lub nie – mężów, dzieci, majątek duży lub mały. W obliczu poważnych problemów lub małych radości, to wszystko nie ma znaczenia. I to jest dla mnie piękne. Bo uczucia, lęki, dylematy czy rozterki, takie nasze..kobiece są wspólnym mianownikiem.
Bycie w grupie na Faceboku nie oznacza wcale utożsamiania się z nią. Wiem, co mówię, bo do wielu grup należę bądź należałam i nie w każdej odnalazłam to, czego szukałam na początku. To nie jest takie oczywiste, że zapisując się do jakiejś grupy zostaniemy tam na dłużej. Po drodze nie spełnia ona naszych oczekiwać, nie zgadzamy się z jej profilem lub po prostu wieje od nich nudą. Ja odnoszę wrażenie, że kobiety na mojej grupie lubią po prostu tam być. Dzięki mojej pracy i zaangażowaniu czuję ich obecność przez ekran smartfona, czuję ich otwartość na to, co im proponuję. Wiem, że bez tego grupa by nie istniała, dlatego te dwie strony internetowego medalu świetnie współpracują ze sobą, za co im dziękuję i gratuluję.
Dziękuję, że jesteście.
Usprawiedliwienie na gwałt
Niejaki pan Jerzy P. stwierdził, że „okazja czyni gwałciciela”. Wcale by mnie to nie zdziwiło, gdyby był to jakiś przygłupi gbur spod budki z piwem, ale to psychiatra sądowy, który swoje opinie wyrażać się odważa w ogólnopolskiej stacji telewizyjnej. Jakiś inny „dziad”, również w eterze, głosił tezę, że „gwałt małżeński to fanaberia feministycznych kobiet”. I dochodzą każdego dnia do nas informacje, że jakieś tam sprawy są w toku, że pojawiły się zarzuty, świadkowie, ale… wiecie co… to się nie skończy. Zawsze znajdzie się jakiś „dziad”, który takie szowinistyczne mądrości będzie odważnie artykułował gdzie popadnie. Słyszymy potem wyjaśnienia, że „wyrwane z kontekstu”, że „nie to autor miał na myśli”.
Otóż GÓWNO PRAWDA !!!
Dokładnie to miał na myśli i nic mu się nie wyrwało. Takie teorie gnieżdżą się w jego głowie a język tylko je wypowiedział.
Nie dotyczy to oczywiście tylko i wyłącznie mężczyzn, o nie. Są przecież kobiety, które zakodowane mają w głowie, że sex małżeński to „obowiązek”, sama słyszałam na własne uszy. Słyszałam, że „trzeba przecież dać, jak mąż chce”.
Są takie kobiety, którym „wyrwie się z kontekstu”, że „sama chciała, sama się prosiła, była pijana, albo miała zbyt wyzywający strój”.
Nie dziwi zatem fakt, że aż 30% Polaków i Polek uważa, że w niektórych przypadkach gwałt może być usprawiedliwiony – tak mówią badania, które opublikowała Komisja Europejska. Od samego pisania, już czuję, jak siwieją mi włosy na głowie. Tym czynnikiem usprawiedliwiającym jest właśnie zbyt prowokacyjne zachowanie, strój, dobrowolne zaproszenie potencjalnego gwałciciela do domu, albo odwiedzenie jego samego, alkohol, pod wpływem którego znajdowała się kobieta, lub…bycie ŻONĄ.
Też Wam się zbiera na wymioty? Bo mi bardzo. Za każdym razem czuję obrzydzenie do wszystkich, którzy wygłaszają takie tezy. Zapominając o jednym najbardziej wymownym słowie we wszystkich językach świata – NIE.
„A co mam zrobić, kiedy on mi grozi, że wyrzuci mnie z domu? Gdzie mam iść? Pod most? No to idę z nim do łózka, nawet wtedy, kiedy nie chcę, nie mogę, nawet jak mnie boli, a boli. Leżę cicho, żeby synka nie obudzić. M.”
„Boję się go po prostu. Kiedy przychodzi wieczór piję jakikolwiek alkohol, wtedy mniej boli. A potem płaczę, jak on zasypia. Nie chciałam takiego życia. K.”
„To nie jest zły człowiek. Może ze mną coś jest nie tak, że tak ciągle nie chcę. Przecież to mój mąż. Gdzie ma iść? Nie chcę, żeby mnie zdradzał E. „
Cała masa takich zdań towarzyszy rozmowom i mailom, które do mnie docierają. To nie jest problem jednostki, to nie jest sprawa, która dotyczy jednej, czy dwóch kobiet w Twoim mieście. To problem bardzo duży. Nie wiem na ile to może być pocieszające, ale jeśli dotyczy to Ciebie, to wiedz, że nie jesteś sama, bardzo wiele Polek regularnie jest gwałconych przez bliskie osoby. Wiedz też, że to nie jest normalne. Jeśli to zrozumiesz, to już pierwszy krok za Tobą.
Co z tym zrobić? Chciałabym napisać, że nie ma takich korzeni w lesie, których nie da się przeskoczyć, że nie ma takich gór, których nie da się pokonać, ani rwących rzek, których nie da się przepłynąć, czyżby? Myślę, że ludzie z takim zaśmieconym umysłem zawsze byli, są i będą. Zarówno sprawcy, ofiary jak i Ci najbardziej mieszający w tym całym, brudnym, systemie – usprawiedliwiający. Mało jest takich problemów społecznych, które są dla mnie tak jasne i klarowne jak ten, naprawdę mało. Bo dla mnie sprawa jest prosta i czarno biała. Dla gwałtu USPRAWIEDLIWIENIA po prostu NIE MA.
Czytając o takich problemach, obserwując je w telewizji, słuchając kobiet, które znam osobiście utwierdzam się w przekonaniu, że praca nad poczuciem własnej wartości przynosi kolosalne korzyści. Wszystkie bowiem osoby, o których pisałam wcześniej, miały z tym przecież problem. O ile przypadkowy gwałt na ulicy, czy w parku może spotkać kobietę, która swoje poczucie własnej wartości ma wysokie, o tyle uleganie regularnym gwałtom bliskiej osoby ..brata, ojca, wujka, męża…zasługują na skupienie się na sobie. Tak, na sobie. Twoja wartość Agnieszko, Kasiu, Justyno…. To podstawa Twojej równowagi, podstawa człowieczeństwa. To ona postawi Cię na nogi, na obie nogi. Choćby zebrał się sztab psychologów, terapeutów i innych mądrych głów i przekonywał Cię, że to jest złe i że wcale nic nie „musisz”, że nie zasługujesz itd. Itd. To nic się nie zmieni, jeśli Ty sama nie dostrzeżesz w sobie kogoś ważnego, najważniejszego w swoim życiu. Samej siebie. Warto się nad tym pochylić i zacząć pracę nad sobą już dziś, bo każdy dzień zwłoki osłabia Ciebie i Twoją siłę, a przecież ona gdzieś tam głęboko w Tobie drzemie, drzemie w każdej z nas. Daj sobie szansę i zacznij żyć w zgodzie z samą sobą. Wiem, że to potrafisz.